Posty

Wyświetlanie postów z 2013

Pożegnanie Wojciecha K.

Nie był ten rok dla nas zbyt łaskawy, jeśli chodzi o odejścia . Choć optymiści mogliby (pewnie najzupełniej słusznie) rzec, że mogło być znacznie gorzej.     U progu 2014 roku odszedł od nas Wojciech Kilar.     Kim był? Ktoś powie: kompozytorem. A co komponował? No, muzykę, oczywiście, ale jaką? Gdzie ją można było usłyszeć? Wielu ludzi powie, że słyszeli ją w filmach. No tak, „Dracula”, „Pianista” , może ktoś pamięta, że „Rejs”. Ale komponowanie muzyki filmowej było jego źródłem zarobkowania, powołaniem była muzyka, która napełniała sale koncertowe. Jeszcze teraz pod czaszką piłuje mnie niesamowity rytm „Orawy”, która jest fenomenalną fuzją wszystkiego co dał folklor podhalański z muzyką nowoczesną. Muzyką nowoczesną, którą w w naszych czasach tworzyło między innymi czterech wspaniałych polskich kompozytorów: Lutosławski, Górecki, Kilar, Penderecki.     Z tej czwórki pierwszy nie żyje już dziesięć lat. Mało kto spoza tak zwanego „środowiska” wie, że mijający rok ogłoszony był p

Co oni ci zrobili, potworze?...

Obyłem kiedyś następujący dialog: - Jak opisałbyś Frankensteina? - Nie wiem. No... Potwór. - Może spróbujmy pytaniami: czy jest duży, czy mały? - Duży. - Powolny, czy zwinny i szybki? - Powolny i niezgrabny. - Inteligentny, czy głupi? - Głupi. Dialog ten jest wręcz modelowym przykładem tego, jak popkultura obeszła się z Shelleyem.     Zapytacie zaraz co ma piernik do wiatraka? Co ma traktowanie Shelley'a wspólnego z powieścią jego żony? Odpowiedź brzmi – to samo zapomnienie. Zniekształcenie właściwego wizerunku. I nie chodzi tu o nawiązania do eseju Paula de Man pt. „Shelley odkształcony, z figury doszczętnie odarty”. Poprzestanę na powieści Mary Shelley i jej genezie.     Zacznę od rozprawienia się z pewnym obrazem. Z figurą Frankensteina o zielonkawym obliczu, klemami wystającymi z szyi, z niezgrabnym krokiem i IQ nie wyższym od pięciu tuzinów.     Primo , potwór nie był wiele większy od człowieka. Secundo , był szybki. Bardzo szybki. Wielokrotnie um

Opowieść wigilijna

„Opowieść wigilijna” Dickensa jest pewnego rodzaju fenomenem. Zwłaszcza w świecie anglosaskim. Historia Ebenezera Scrooga, którego w ciągu czterech nocy nawiedzają cztery widma (jakoś nie pamięta isę Marleya) ukazując mu nędzę moralną jego życia została kulturowo zaadaptowana jako element świąt na równi z choinką i jemiołą. Może warto wspomnieć, że opowieść ma samych adaptacji filmowych do dziś dnia aż dwadzieścia siedem, z czego pierwszą, jeśli mnie pamięć nie zmyla, nakręcono w wersji niemej w 1908 roku.    Zacznę od szczegółu literackiego. Otóż, ciekawostką jest dla mnie początek drugiego rozdziału, gdy Scrooge słucha bicia zegara i w pewnym momencie padają słowa: ‘ The hour itself,’ said Scrooge triumphantly, ‘and nothing else!’ Co w wolnym tłumaczeniu brzmi: Wybiła godzina, - triumfująco rzekł Scrooge – tylko tyle. Zwróciła moją uwagę ta konstrukcja, gdyż bardzo przypomina początek „Kruka”, poematu E. A. Poe: "'Tis some visitor," I mutte

Kontakt, ale jaki?

„ Sprawiedliwość i prawda”, rzekłem do rodaka On był pierwszym, co spytał: „dobrze, ale jaka?” K. Daukszewicz „Easy rider” Żeby doszło do kontaktu, potrzebny jest język. Nie ten śmieszny kawałek mięsa w ustach, ale pewien zespół wzorców i kodów opisujący rzeczywistość i nie tylko. Żeby doszło do porozumienia, czyli kontaktu najwyższego lotu, potrzebny jest język zrozumiały dla obu stron. Jak dowodzi historia cywilizacji Zachodu, sprawa jest nietrywialna, choć traktowana była na przestrzeni wieków częstokroć lekceważąco, bądź z właściwym nie tylko Zachodowi przekonaniem, że to nasz język winien być płaszczyzną porozumienia. Przypomina mi się fragment „Troi północy” Kossak-Szczuckiej, gdy Otto z Bambergu słucha o krnąbrnych Słowianach, którzy głusi są na ewangelizację. Pyta zatem, w jakim języku głosi się im Dobrą Nowinę. W odpowiedzi słyszy, że jedynych dwóch przez Boga uznanych za godne: po łacinie i niemiecku... Mam nadzieję, że każdy, kto się teraz uśmiechnął boki zrywa

Mit kontaktu

Obawiam się, że kilka następnych wpisów traktować będzie o hard-SF, najbardziej naukowej odmianie literatury fantastycznej. Aczkolwiek pastwić się nie będę nad napędami FTL (ang. faster than light – nadświetlne), czy prawdopodobieństwem występowania antymaterii oraz fluktuacją gęstości tego prawdopodobieństwa. Będę pisał o KONTAKCIE.     „Fatalnie. Ufoludki.” - przyznaj szczerze, że taka właśnie myśl przeszła Ci teraz przez świadomość. No właśnie świadomość. Zaraz do niej wrócimy.     Jako źródło moich dywagacji muszę wskazać prześwietną książkę doktora Petera Wattsa pt. „Ślepowidzenie” . Zasadniczo jest to powieść hard-SF, jako się rzekło, lecz równocześnie jest to esej, lub przyczynek do eseju na temat świadomości, ewolucji i możliwości kontaktu między gatunkami. Idea, według której świadomość nie równa się inteligencji, a nawet jej przeszkadza, a homo sapiens przez nieomal przypadek zdominowali ekosferę Ziemi jest... inspirująca. Zmusza do rozważań, w których wspomnienia dot

Osobliwy przypadek Jacka D.

Po ukazaniu się „Złotej Galery” w „Fantastyce” z pewnym przerażeniem spostrzegłem, że zaczyna się o mnie mówić jak o jakimś wieszczu, który widzi to, co dla zwykłego śmiertelnika zakryte. J. Dukaj Uszeregujmy fakty.    Konkurs literacki wygląda mniej więcej tak, że nadsyła się swój utwór podpisany „godłem”, czyli tymczasowym pseudonimem. „Godłem” opatruje się też kopertę, która zawiera autentyczne dane teleadresowe na wypadek, gdyby się utwór niespodzianie jurorom spodobał.    No i tak się stało, że pewnego razu spodobało się opowiadanie pt. „Złota Galera” traktujące o tytułowym tajemniczym obiekcie zbliżającym się do skąpanej w (pozornej) szczęśliwości Ziemi, gdzie zhierarchizowane społeczeństwo człowieczo-anielskie żyje w przeświadczeniu gwarantowanej świętości a modlitwa i symbole liturgiczne są cokolwiek technicznymi instrumentami. Zdecydowano, że jest to najlepsze opowiadanie fantastyczne w konkursie A.D. 1990.Odpieczętowano kopertę z danymi i skontaktowano się z au

Młynarz, zbój i niewidzialna ręka rynku

Młynarz Franciszek wracał przez las piaszczystym gościńcem na grzbiecie zmęczonego osła. Biedne zwierzę w jukach taszczyło jakieś paskudne klamoty, które obijały się i brzęczały irytująco przy każdym kroku. Prawdę powiedziawszy, to nie sposób było utrzymać irytacji przez kolejny dzień wędrówki, więc obaj podróżnicy – apatyczny osioł i frasobliwy jego pan – ignorowali ten klekot i brząkanie tak, jak rybacy ignorować zwykli szum morza. Osioł po prostu człapał w brudnym piachu średniowiecznego gościńca z całkowitą obojętnością. Aczkolwiek trzeba było rzec, że przy młynarzu wyglądał jak gimnazjalista po dopalaczach. Franciszek miał minę tak smutną i zrezygnowaną, jakby właśnie się dowiedział, że jako jedyny człowiek przeżyje apokalipsę tylko po to, żeby miał po niej kto posprzątać. I gdy już wydawać by się mogło, że nasz podróżnik winien trafić do Księgi Rekordów Guinnessa jako najnieszczęśliwszy człowiek świata, z zarośli przydrożnych wyskoczył nań zbój.     Zbój z kolei był klasycznym

Pętla Czasu Apokalipsy

Mijają dwie godziny, czterdzieści osiem minut i dwadzieścia sekund filmu „Czas Apokalipsy” (wersja „Redux”), gdy pułkownik Kurtz zaczyna czytać: We are the hollow men We are the stuffed men Leaning together Headpiece filled with straw. Alas! T. S. Eliot „The Hollow Men” Co w tłumaczeniu na polski brzmi: My, wydrążeni ludzie My, chochołowi ludzie Razem się kołyszemy Głowy napełnia nam słoma. T.S. Eliot „Wydrążeni ludzie” tłum. Cz. Miłosz Kurtz czyta Eliota. Barbarzyńca i poemat. Z drugiej strony to tylko figura znana już z „Wilka morskiego” J. Londona, gdzie kapitan Larsen, genialny samouk, stanowi na statku swoje prawo i swoją moralność, udowadniając głównemu bohaterowi (a w rzeczywistości modelowy autor modelowemu czytelnikowi), że ta ostatnia nie jest bezwzględną wartością, lecz jest budowana na ludzkim charakterze. Podobieństwa pułkownika Kurtza i Wilka Larsena winny być tematem co najmniej osobnego eseju. Ale nie o tym dziś chciałem opowiedzieć.

Życie na gorąco

Nie wiem nawet pod jakim szyldem umieścić zjawisko, o którym chcę powiedzieć. Jest to historia jedyna w swoim rodzaju.     Jakiś czas temu powodzeniem cieszyły się prymitywne reality show, których tematyką była nuda i pustka grupy podglądanych ludzi, a których zajmowano różnymi nieproduktywnymi zajęciami, by rzesza telewidzów mogła pustkę i nudę swojej egzystencji zająć ich podglądaniem. Pewnego rodzaju ekstrapolacją tego zjawiska był film „Truman Show” - kto nie widział, musi go obejrzeć.     Obecny czas, dzięki splotowi nieoczekiwanych wydarzeń oraz postępowi technicznemu przyniósł zjawisko podobne do wspomnianego filmu: możemy oglądać życie człowieka, który nic o tym (dotąd) nie wie. I nie jest on upatrzonym specjalnie do tej roli wybranym dzieckiem, dla którego buduje się osobną kopułę o tysiącach kamerzastych oczu. Tu środki są zachwycająco ubogie: smartfon i chmura danych. I nasz bohater, który ma na imię Hafid i jest krawcem z Dubaju.     Hafid wybrał się do swojej roli s

W nieciasnej niszy

Jak bardzo niszowej muzyki słucham zorientowałem się, gdy płytę grupy ZESPÓŁ POLSKI pt. „Muzyka Nizin” nabyłem za kwotę 5,45 zł (słownie: pięć złotych polskich czterdzieści pięć groszy).    Na początek wyjaśnię czym jest ZESPÓŁ POLSKI. Istniejąca od 1995 grupa pod światłym przewodnictwem pani Marii Pomianowskiej zajmuje się muzyką ludową, tak, jak ją rozumiano jeszcze sto lat temu, nim muzyką ludową stał się utwór „Ona tańczy dla mnie”. Jednym z najważniejszych dokonań pani Marii et consortes była rekonstrukcja suki biłgorajskiej , strunowego instrumentu przypominającego źle wykonane skrzypce, na którym gra się w pozycji kolanowej (przypominającą trochę grę na wiolonczeli). Ekipa ZESPOŁU POLSKIEGO zbiera (lub zbierała) stare utwory ludowe z uwagą i podejściem etnologów jednocześnie zdradzając wrażliwość artystów muzyków. Są dla polskiego folkloru (nie folku! To nie jest GOLEC UORKIESTRA!) tym, czym Thor Hayerdahl dla żeglarstwa (facet przepłynął Atlantyk na łodzi z sitowia, któr

Aneks o sekretarkach

Obraz
Jakiś czas temu pisałem o tym, jak wmanewrowano sekretarki w rolę gastronomicznego personelu pomocniczego. Niedawno, czytając artykuł na portalu histmag.org o internetowym życiu obrazów Jana Matejki (z którego niekoniecznie byłby dumny, ale myślę, ze nieźle by się bawił), dowiedziałem się o istnieniu profilu Sztuczne Fiołki w serwisie facebook.com. Poświęciłem chyba ze dwie godziny, by pokontemplować sobie pythonowskie wręcz pomyły na nadanie innego sensu znanym obrazom. No i napatoczyłem się na taki obraz: Obraz, autorstwa niejakiego Joachima Patinira przedstawia ucieczkę świętej rodziny do Egiptu, w czasie której widać m.in. św. Józefa naginającego ze wsi z dzbankiem mleka. W tle (według profilera Sztucznych Fiołków) kilka ilustracji do apokryficznych opowieści z dzieciństwa Jezusa w Egipcie. Ładne, owszem. Ale nic wielkiego, dopóki nie przeczytałem marudzenia św. Józefa. Miód.

Roczek

Minął rok od czasu, gdy pojawiły się pierwsze Marginalia. Jestem daleki od fetowania rocznic, zwłaszcza rocznic dotyczących mnie samego. Ale stwierdziłem, że przydałby się jakiś remanent i plan dalszego działania. I w związku z tym garść zapowiedzi (tak zwana „wiązka celów”): Marginalia pojawiać się będą rzadziej, ale sensowniej. Trzy razy w miesiącu jest chyba uczciwą częstotliwością. Mniej będzie narzekania, ale zastrzegam sobie prawo do piętnowania ignorancji i przejawów ochlokracji. Posty będą krótsze, unikać będę pisania traktatów, a jeśli będę chciał coś popełnić dłuższego, to będzie może na odrębnej stronie. Więcej miejsca poświęcę muzyce, bo przecież nie samym czytaniem człowiek żyje – czegoś do tego czytania trzeba słuchać. No to zabieram się do roboty. A Wam życzę wytrwałości w utrzymywaniu własnego osądu – na przekór unifikującej rzeczywistości, wielu dobrych lektur, wyśmienitych filmów, ciekawych pomysłów i dobrego czasu .

Autocenzura a la Ojczulek Ubu

Wdałem się ostatnio na esensja.pl w spór z recenzentem zbioru tekstów krytycznych S. Rushdiego pod polskim tytułem „Ojczyzny wyobrażone” (oryg. „Imaginary Homelands”). Aby nie powielać tu całego sporu napiszę tylko, że autor recenzji zasugerował, że zbiór byłby lepszy, gdyby usunąć zeń niektóre teksty. Swoje zdanie uzasadnił tym, że są one doskonałym suplementem do historii Indii, ale tej sprzed 20-30-40 lat . No i nikt w Polsce ich nie zrozumie.     Ręce mi opadły. Może gdyby to polski wydawca wybrał te teksty, to bym zrozumiał. Ale one zostały zestawione przez ich autora dwie dekady temu i tak wydawane są w całym zachodnim świecie. Może w teokracjach Azji są one kastrowane, ale w Europie? Pan Daniel jest pierwszy.     Wychodząc z tego założenia, nie ma co drukować „Iliady”, bo kogo tam zajmowałby wojna sprzed kilku tysięcy lat. Zwłaszcza, że nawet jeśli miała miejsce, to jej opisy są co najmniej przesadzone. A jak już jesteśmy przy tym temacie, to Tukidydes też nie jest potrz

Odejście Baltazara

Wyszedłem wczoraj na popołudniowy spacer. Włączyłem radio w komórce i nastawiłem na „Trójkę”. Właśnie Adam Ferency zaczynał czytać jakiś tekst. Po kilku zdaniach zorientowałem się, że czyta „Baltazara”, autobiografię Sławomira Mrożka. I gdy skończył czytać, egzaltowano-omdlewający głos pani Marcinik w niezwykle poważnej tonacji przypomniał o informacji z przedpołudnia: w Nicei zmarł Sławomir Mrożek. Aż stanąłem w miejscu. Prowadzony przeze mnie pies zatrzymał się również i i zdziwiony obejrzał się – wszak niespodziewane stawanie przy drodze było dotąd jego domeną.     Podobno ongi Kazimierz Dejmek zapytany o kondycję dramatu polskiego powiedział, że póki mamy Sławomira Mrożka, jest o polski dramat spokojny. K. Dejmek odszedł od nas w Sylwestra 2002 roku, więc spokojny był do końca. Teraz zacząłem niespokojny być ja.    Nie będę udawał, że jestem Mrożka znawcą, czy że byłem z jego twórczością „na bieżąco”. Przypadek zrządził, że kilka miesięcy temu do ręki wpadł mi numer Dialogu

Jak zaginano parol w czasach faraona

U Gogola czytamy o pewnym typie charakteru ludzkiego: Każdy człowiek ma jakąś słabość; dla jednego tą słabością będą psy gończe; (…) szósty jest obdarzony taką ręką, która czuje nadnaturalną potrzebę, by złamać róg jakiemuś karowemu asowi albo dwójce, (…). M. Gogol „Martwe dusze” Czytelnik nie znający ówczesnych zwyczajów, w tym obowiązującego w towarzystwie kanonu gier karcianych, może co najwyżej pomyśleć, że ma do czynienia z obsesywnym wandalem, wręcz o przypadku nerwicy natręctw. Tymczasem ma to ścisły związek z pojęciem zagiąć parol i jest elementem gry w faraona.    Gra w faraona popularna była dwa, try wieki temu w całej Europie – od Zatoki Biskajskiej po uralski stoki, lecz obecnie uległa niemal zapomnieniu. Jednak dzięki niezawodnemu internetowi możemy w każdej chwili sięgnąć po opis gry, bez żmudnego szukania po zakurzonych regałach bibliotecznych. I oto wpisując w gugla hasło „faraon gra w karty” możemy dostać m.in. taki opis: Faraon – gra haz

Bo do brydża trzeba czworga...

Niedawno w telewizorni zobaczyłem nastosekundowe ujęcie, w którym Jan Nowicki przy kawiarnianym stoliku miał wygłosić jakieś błyskotliwe zdanie na temat kobiecych wdzięków. Jak to bywa w jego przypadku w dzisiejszych czasach – wyszło grubo a sprośnie. Tymczasem przypomniałem sobie, jak Tadeusz Pluciński wspominał w monologu scenicznym Jana Nowickiego w kontekście orędownika ubożejącego języka polskiego. Chodziło o zmianę obowiązującego czasownika określającego czynność opuszczania autobusu, tramwaju lub innego środka komunikacji. Otóż nagle ludzie przestali z tramwajów wysiadać , a zaczęli z nich gwałtownie wychodzić . Gdy stojącego w drzwiach tramwaju Nowickiego pewna współpasażerka zagadnęła: - Czy może pan wychodzi? Ten odpowiedział bez wahania: - Tak, proszę panią. W trefle.    W dzisiejszych czasach ta anegdotka jest słabo rozumiana, gdyż ludzie masowo zewsząd wychodzą , miast wysiadać , a szlachetna sztuka gry w brydża została zapomniana.     Zresztą trudno się tem

Jak umierają władcy

Do napisania niniejszego posta skłonił mnie komentarz na YouTube dotyczący serialu „Gra o tron”.     Ogólnie rzecz ujmując: nie czytałem książki i nie oglądałem filmu. Ale dość dobrze wiem co chodzi. Wiem, cz ym są „Krwawe Gody”, jak do nich doszło i jaki był ich przebieg. Na potrzeby niniejszego tekstu wystarczy tylko powiedzieć, że młody król został przez swoich wasali zdradzony i wraz z rodziną rozstrzelany z kusz i przebity mieczem.     „Krwawe Gody” okazały się hitem. Okrutna scena mordowania niemal całej rodziny była tak szokująca, że na YouTube pojawiła się cała seria filmów ukazująca jedynie reakcje widzów na to co się dzieje na ekranie. W zdecydowanej większości widzimy postać widza kurczowo duszącego jakiś kocyk, czy poduszkę, i drącego się bez opamiętania  Oh my god! , nie precyzując, o którego boga mu chodzi. Pod jednym z takich filmów przeczytałem komentarz w języku angielskim, który w swobodnym i ocenzurowanym tłumaczeniu na polski brzmiałaby: „To niemożliwe. Facet,

Zapytaj o to jeszcze raz, Sfinksie

Dawno, dawno temu, gdy jeszcze młodzi ludzie chadzali po górach dla rozrywki, w długie burzowe wieczory, lub czasem mokre dni, w schroniskach grywaliśmy w gry. Ale nie na komórkach, których nikt podówczas nie miał, lecz w karty, szachy (magnetyczne szachownice – pamiętacie?) albo w kalambury lub zagadki. Ostatnia gra polegała na tym, że prowadzący opisywał jakąś niewiarygodną sytuację a zgadujący mieli ją wyjaśnić. Wolno im było zadawać pytania, ale tylko takie, na które prowadzący mógł odpowiadać „tak/nie/nie wiem”, lub w desperacji „do cholery, nieistotne!”. Naprawdę można było się zirytować, gdy lekko podchmieleni zgadujący pytają po raz trzeci czy bielizna martwego płetwonurka była z koniakowskiej koronki.     Pokazała mi Małażonka stronę mocnopomocni.pl . Aplikacja tam umieszczona umożliwia nam grę w zagadki w uproszczonej wersji: wcielasz się w prowadzącego/prowadzącą, która wymyśla postać, a program, zadając pytania na które możesz odpowiedzieć „tak/nie/nie wiem/raczej tak/ra

Elfy jak demony

Odzyskuję kontrolę nad swoim księgozbiorem. Na pierwszy ogień wygłodniałego czytelnictwa poszedł – o dziwo – Roger Zelazny. Ach, tak, Amber i Dworce Chaosu, oczywiście , pomyśli sobie ktoś. Błąd. Dilvish Przeklęty. I przyznam, że sam jestem trochę zdziwiony własnym wyborem.     Kim jest Dilvish? Pół-elfem z rodu Selara, który wsławił się tym, że usiekł kiedyś samego Hohorgę, boga (w sensie, w jakim używali tej nazwy Hellenowie) i to w jego własnej sali tronowej w Shoredan. Jego pra-pra-n-razy-pra-prawnuk tymczasem wsławił się brawurową akcją uwalniania kobiety z rąk złego czarownika, który chciał ją złożyć w ofierze. Akcja o tyle była brawurowa, że czarownik ten, imieniem Jelerak, jest w tym uniwersum kimś rangi niemal Saurona. To też akcja ratunkowa skończyła się opłakanie dla rycerza w lśniącej zbroi: został zamieniony w posąg, a jego dusza zabrana do piekieł. Ale ponieważ jedynie martwy wróg przestaje być wrogiem (choć w fantasy i horrorze też niekoniecznie), toteż Dilvish pewn

Utopiec socjalny i sekretarki

 Dla mojego wykształcenia nazwisko Fourier stanowi pewną podstawę, bez której ani rusz. Z tego prosty morał, że z wykształcenia jestem... No tak. Nie napisałem, który Fourier. Rzecz jasna – Jean Baptiste Fourier, twórca instrumentu matematycznego zwanego od nazwiska jego „transformatą Fouriera”. No i jasne, że moje wykształcenie kręciło się wokół przetwarzania sygnałów.     Ale jest jeszcze drugi Fourier – Charles, jeden z socjalistów utopijnych. I ja dziś chciałem trochę posocjalizować utopiście, choć zupełnie nie w stylu piewcy falansterów.     Tak się zacząłem zastanawiać – kto jest najlepiej opłacany? Odpowiedź prosta – menadżerowie. A dlaczego? I tu odpowiedzi jest kilka, zależnych od punktu widzenia. Primo : bo tak. Secundo : bo rządzę, to se ustalam. Tertio : bo zarządzam, a zarządzanie, to kluczowa rola w procesie produkcyjnym (czy każdym innym), więc otrzymuję wynagrodzenie adekwatne do włożonej pracy. Z pierwszymi dwoma wypowiedziami nie polemizuję, bo nie ma takiego

Obce słowa

"afektacja - <<egzaltacja>>" - uwielbiam, gdy w słowniku jedno słowo, którego nie rozumiem, jest tłumaczone innym słowem, którego nie rozumiem. http://bash.org.pl/4850702/ Czym jest słownik? Objaśnieniem pojęć za pomocą innych pojęć. A jeśli dane pojęcie należy objaśnić innymi pojęciami wymagającymi objaśnienia?      Lubię się uczyć. I takie sytuacje jak powyższa odbieram jak przejście przez wysoką przełęcz, za którą rozpościera się cała, nowa, nieznana mi wcześniej dolina. Ale co stanowi przełęcz? Pojęcia, które znamy. Przecież od czegoś „swojego” trzeba zacząć. A jeśli tego nie ma? Kontynuując naszą metaforę – ta dolina pozostaje odcięta od świata i niedostępna. Jak „Zaginiony świat” A. C. Doylea. Albo bardziej jak płaskowyż Leng u Lovecrafta.      Ale przecież i do odciętych od świata dolin docierają podróżnicy. Zatem... „Tubylerczykom spełły fajle” to fantastyczne opowiadanie H. Kuttnera, w którym kilkoro dzieci znajduje dziwne przedmioty, jak si