Posty

Wyświetlam posty z etykietą Shakespeare

Sezon burz

Obraz
– Opuście stengę! Żywo! Niżej, niżej! Grotem go pod wiatr ustawić! Przekleństwo na ten skowyt! Przekrzykują burzę i nas przy pracy. W. Shakespeare „Burza” (przeł. M. Słomczyński) Czy zauważyliście, jak ważna jest dla literatury figura burzy?      Burza jest jak wykrzyknik. Nigdy nie pojawia się w utworze bez powodu. I najczęściej nie upływa bez konsekwencji. Czasem jest zaledwie podkreśleniem nastroju, jak w powieści pisanej przez Snoopy’ego, sympatycznego beagla z komiksu „Fistaszki”, która zaczyna się od osławionej frazy „Była ciemna i burzliwa noc”. Z drugiej strony może być burza kluczowym momentem zawiązania akcji – jak w przytoczonym na wstępie dramacie Stratfordczyka. Między nimi zaś rozściela się cała skala burz, od letniego pogrzmiewania, które stanowi tło makbetowskim wiedźmom, do huraganu zmiatającego miasta, jak u Sapkowskiego w powieści, od której zaczerpnąłem tytuł, lub u Marqueza, gdy wiatr zabiera Macondo (owszem, wiem, że mowa tam tyl...

Masz jeszcze jeden wybór

Obraz
Pisałem czas jakiś temu (cóż za eufemizm, miesięcy ze trzydzieści!) oksiążkach, które w ręce czytelnika dają wybór rozwoju sytuacji,wybór drogi fabularnej . Co zrobisz? Czy otworzysz drzwi, gdy pukają? Czy uratujesz krwawiącego przeciwnika? I tak dalej.     A dziś opowiem Ci o jeszcze innym wyborze. Wyborze interpretacji. Bo i tak można do rzeczy podejść. Można przyjąć pewną interpretację utworu, która wszystko zmienia, która obraca całą historię na nice i ukazuje nam sytuację zupełnie inną.     Wskaże tylko dwa utwory, jak dwa przykłady: jeden oczywisty, drugi subtelny. Oba mistrzowskie. Zaczynajmy zatem!     Pierwszym jest film Martina Scorsese z roku 2010 pt. „Wyspa tajemnic” (oryginalny tytuł: „Shutter Island”) z Leonardo DiCaprio i Markiem Ruffalo w rolach głównych. Choć nie. W rolach najczęstszych pod względem czasu ekranowego. Bo role główne to Leonardo DiCaprio grający jednego z agentów FBI i Ben Kingsley grający doktora Cawley...

Śmierć jako rodzaj statku

Obraz
W początkach roku Pyza na swym blogu zastanawiała się, jak uczcić rok szekspirowski . Złożyła kilka dorzecznych propozycji, do których dorzuciłbym następną: jeśli możecie, obejrzyjcie film pt. „Rosencrantz i Guildenstern nie żyją” - nie tylko najlepszy fanfik szekspirowski jaki powstał, ale przede wszystkim rewelacyjna adaptacja filmowa sztuki Toma Stopparda, którą wyreżyserował sam autor dramatu (tzn. ten autor od „Rosencrantza...”, nie „Hamleta”).     Czy naprawdę użyłem słowa „fanfik”?     Tak. Swego czasu wdałem się w dyskusję o fanfikach na nieistniejącym już forum literackim „Erynie”, na którym spotkała się cała plejada dziwnych ludzi, z których każdy swoje zdanie o literaturze miał (w tym niektórzy niczym Rogowiecki i Brzozowicz o muzyce w „12 Groszach” Kazika Staszewskiego). Aczkolwiek kilkoro fajnych ludzi tam było i pana Ślużyńskiego w tym miejscu pozdrawiam. Dyskusje najczęściej składały się z szeregu wygłaszanych sobie a muzom deklaracji,...

Tańczyłem na prapremierze

Na początek wyjaśnijmy to sobie: nie lubię muzyki zespołu ABBA, nie lubię teatru tańca, a na samym tańcu znam się jak świnia na gwiazdach. Ale prapremierowy spektakl „I have a dream”, na którym znalazłem się przez przypadek, bardzo mi się spodobał. Pewnie dlatego, że lubię Shakespeara. I pewnie dlatego, że Paweł Tyszkiewicz jest jednym z lepiej predestynowanych do roli Puka aktorów.     Spektakl miał miejsce w piątek, 19.09.2014 roku na deskach Gliwickiego Taetru Muzycznego.     Powiedzieć, że „I have a dream” to musical, byłoby nieporozumieniem. To widowisko taneczne do zmiksowanej muzyki zespołu ABBA, które stanowi tańcowaną ilustrację „Snu nocy letniej” Stratfordczyka.     Na początku, na scenie urządzonej jak do skeczu pt. „impreza w lesie”, pojawia za konsoletą DJ Puk. Nie mówi nic. Ani słowa. Wszystko co ma do powiedzenia, wyświetlone jest z rzutnika na ścianie. Dziwnym trafem  dość szybko nawiązuje kontakt z publiką składającą...

Inżyniera Mamonia gry o tron

    Z jednej strony wszyscy się uśmiechamy, gdy słyszymy inżyniera Mamonia, który ustami Z. Maklakiewicza oświadcza, że podobają mu się wyłącznie melodie, której już zna. Z drugiej strony śmiejemy się z hipsterów, którym wszystko podoba się póki nie stanie się modne. I tak zawieszeni między tymi dwoma stanowiskami, niczym na łańcuchu łączącym Podwójnego Wodza z „Lilli Wenedy”, czujemy się suwerenami naszych gustów. Ja będę jednak brutalny: jesteśmy inżynierami Mamoniami w stopniu, jakiego nawet nie przypuszczamy.     Od razu powiem, że łykam „Pieśni Lodu i Ognia” G. R. R. Martina jak mysz laboratoryjna kokainę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak chłonąłem jakąś książkę. Przedostatnio był to komiks „Sandman” według Gaimana. I zacząłem się zastanawiać – dlaczego to się podoba? Nie tylko mnie, bo ja mogę być nieco skrzywiony, ale tej rzeszy fanów, którą Brodaty George już pozyskał.     Odpowiedź nasunęła mi się na grzywkę, gdy czytałem rozdział o...

Konkluzja wujka Staszka #1: dream team

Zobaczyłem na kwejk.pl obrazek z wywiadu, jakiego udzielił George R.R. Martin. Ponoć zapytany o zajęcie, jakiemu chciałby się oddać poza paraniem się pisarstwem, odparł, że chciałby - rzecz jasna - prowadzić dom weselny.    Oczyma duszy swojej zobaczyłem siedzącego obok niego ducha Shakespeare'a (który zawitał z okazji wczorajszej swojej podwójnej rocznicy urodzin i śmierci). Stratfordczyk gorliwie mu przytakiwał i zapewniał, że to się doskonale się składa, gdyż on zamierza założyć agencję matrymonialną, więc będzie mu zapewniał klientów, jednocześnie poszerzając swoją ofertę o organizowanie wesel.    To piękny przykład synergii w sektorze gospodarczym.    Obecnie trwają poszukiwania jakiegoś szczególnie wydajnego zakładu pogrzebowego, ażeby móc składać oferty typu all-inclusive .

Rembrandt od kuchni

Czy można sfilmować Rembrandta?    Zasadniczo brzmi to niedorzecznie. Film jest medium liniowym. Podobnie jak literatura i muzyka. O ile literatura potrafi złamać liniowość (tzw. gry paragrafowe), to muzyka i film jako ex definitio związane z czasem lektury, są skazane na rozmaite tricki. Film "Memento" jest tu jednym z lepszych przykładów.    Lektura obrazu, z kolei jest uniezależniona od czasu. W przypadku obrazu trzeba stosować z kolei tricki, by ukierunkować uwagę widza, tak, by czytał elementy obrazu w określonej kolejności.    Redagując ostatniego posta obejrzałem (dzięki otrzymanemu w pakiecie z HBO kanałowi Cinemax) film Greenawaya pt. "Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek".    Nie bez kozery Greenaway nazywany jest "malarzem kina". Każdy kadr jest przemyślany niczym kompozycja obrazu. Czasem szokująca, czasem piękną, czasem poruszająca, innym razem obsceniczna, ale zawsze - przemyślana. Pierwszym, co rzuca się w oczy wi...

Ghostwriting po elżbietańsku

Kanał HBO mam w pakiecie telewizji satelitarnej dzięki uprzejmości przedstawiciela handlowego, który wsparł nas w tej decyzji, tak jak ongi zbóje przydrożni wspierali podróżnych w decyzji udzielenia jałomużny. De facto zagroził, że jeżeli nie skorzystamy z promocji , to za pakiet w obecnej postaci zapłacimy dwa razy więcej. Biorąc promowane przezeń HBO zapłacimy tylko półtorej poprzedniej stawki. Warto się zastanowić nad faktem, że słowo promocja zawiera rdzeń słowotwórczy motio wiążący się z poruszaniem ( motywacja i angielski wyraz motion - „ruch”) oraz przedrostek pro oznaczający w uproszczeniu dla . Na wysokim stopniu abstrakcji można byłoby spokojnie słowo promocja uznać za synonim pojęcia wciskanie nie popełniając żadnego błędu językoznawczego (złożenie słowa ciskać – „rzucać” z przedrostkiem w ).     Zaletą wspomnianego kanału jest paradoksalnie jego wada. Otóż w przeciągu kwartału nadawanych jest tam mniej więcej trzy filmy i jeden serial. Filmy emit...

Refleksje nad ich brakiem

Gdy pisałem o tym, że teatr w czasach elżbietańskich spełniał rolę dzisiejszego kina, poszedłem na niezwykle spłycającą analogię, co uświadomiłem sobie przedwczoraj ze zgrozą. Owszem – „The Globe” co roku prezentował kolejne blockbustery rozgrzewające temperaturę dyskusji na ulicach i w maglach Londynu, lecz czynił to na zupełnie innej płaszczyźnie, która teraz bez mała nie istnieje w malignach X muzy. Na płaszczyźnie refleksji.     Sztuka masowa naszych czasów jest po prostu bezrefleksyjna.     Sztuka zawsze spełniała rolę usługową wobec odbiorców, czy to były dramaty antyczne, komentujące aktualne wydarzenia ateńskiej agory, czy to portrety pędzla Velasqueza, czy opery Mozarta, za które żona kazała mu się wstydzić. Artysta, który nie pełni roli usługodawcy jest przez rynek eliminowany i błąka się po zakurzonych strychach, gdzie albo zostanie „odkryty”, albo nigdy się o nim nie dowiemy. Czasami widzimy taką desynchronizację, jak w przypadku Van Gogh...

Piraci scen elżbietańskich

Jeśli czegoś nie można zwalczyć, należy to zalegalizować, aby sprawować nad tym kontrolę.     Stosując tę zasadę starą jak świat najbardziej spektakularną akcję legalizacyjną przeprowadziła królowa angielska Elżbieta, gdy masowo wciągała na służbę piratów i kupców nazywając ich korsarzami. W ten sposób królowa z jednej strony zbudowała wspaniałą flotę do nękania habsburskiej Hiszpanii, a z drugiej strony zmniejszyła skalę przestępczego zjawiska piractwa. Ale mało kto wie, że za czasów elżbietańskich kwitło inne zjawisko, które obecnie nazywamy „piractwem” w kontekście naruszenia praw autorskich, którego Jej Królewska Mość zalegalizować nie była chętna, lecz nie wiadomo, czy przez palce nań nie patrzyła.     Z drugiej strony ciekawe jest to, że obecni orędownicy pełnego liberalizmu w gospodarce z oburzeniem wypowiadają się o pracy młodocianych czy zjawisku tzw. „piractwa”. Nie traktowałbym tego jako zwyczajnej hipokryzji, lecz jako rodzaj nieuświado...