Utopiec socjalny i sekretarki
Dla mojego wykształcenia
nazwisko Fourier stanowi pewną podstawę, bez której ani rusz. Z
tego prosty morał, że z wykształcenia jestem... No tak. Nie
napisałem, który Fourier. Rzecz jasna – Jean Baptiste Fourier,
twórca instrumentu matematycznego zwanego od nazwiska jego
„transformatą Fouriera”. No i jasne, że moje wykształcenie
kręciło się wokół przetwarzania sygnałów.
Ale jest jeszcze drugi
Fourier – Charles, jeden z socjalistów utopijnych. I ja dziś
chciałem trochę posocjalizować utopiście, choć zupełnie nie w
stylu piewcy falansterów.
Tak się zacząłem
zastanawiać – kto jest najlepiej opłacany? Odpowiedź prosta –
menadżerowie. A dlaczego? I tu odpowiedzi jest kilka, zależnych od
punktu widzenia. Primo: bo tak. Secundo: bo rządzę,
to se ustalam. Tertio: bo zarządzam, a zarządzanie,
to kluczowa rola w procesie produkcyjnym (czy każdym innym), więc
otrzymuję wynagrodzenie adekwatne do włożonej pracy. Z pierwszymi
dwoma wypowiedziami nie polemizuję, bo nie ma takiego pola, na
którym mógłbym się z bydlęciem potykać. Natomiast autora
trzeciej odpowiedzi proszę o zastanowienie się nad moją tezą:
masz menadżerze wysokie wynagrodzenie, bo starasz się naśladować
stare, dobre zwyczaje feudalnego pana na włościach, który musi
mieć kasę na utrzymanie dworu, powozu (obecnie Mercedes S-Klasse) i
służby. Status materialny ma windować status społeczny – to
naturalne. Ale dlaczego status społeczny menadżera ma być wyższy
od statusu nauczyciela akademickiego? Ba, dlaczego status materialny
nauczyciela akademickiego ma być gorszy od, dajmy na to, dyrektora
banku?
Moim marzeniem jest
płaca za wysiłek, talent i kompetencje. Ktoś mógłby powiedzieć:
przecież tak właśnie jest, czego ty w końcu chcesz!? Otóż
twierdzę, że tak nie jest. Twierdzę, że jesteśmy wciśnięci w
postfeudalną drabinkę nagradzaną per szczebel. Aby to unaocznić,
opowiem wam anegdotkę o firmie, z którą miałem okazję
współpracować.
Firma była tzw.
„integratorem”. W dwóch słowach – zajmowali się
projektowaniem, dostawą i uruchomieniem dużych sieci
telekomunikacyjnych i komputerowych. Oferowali rozwiązania oparte na
produktach kilku firm. Każda z tych firm prowadzi rozbudowane
szkolenia z kilkoma stopniami certyfikacji. I – wyobraźcie sobie –
wynagrodzenie i przywileje w tej firmie zależały od stopnia
uzyskanego certyfikatu, nie od szczebla drabinki zarządzania. Czyli
weźmy przykład: jest (wysoki) stopień certyfikatu
„profesjonalista” i wyższy od niego „ekspert”. Jest w firmie
zespół zajmujący się rozwiązaniami bezpieczeństwa sieciowego –
jeden ekspert i dwóch profesjonalistów, z których jeden jest
kierownikiem zespołu. Owszem, otrzymuje on specjalne wynagrodzenie
za funkcję, którą pełni niejako dodatkowo, lecz to ekspert
dostaje wyższe uposażenie i dodatkowo do swojej dyspozycji, zgodnie
z regulaminem, kartę kredytową i samochód służbowy, a nie jego
przełożony.
Dziwne, prawda? Jeśli
tak uważacie, to znaczy, że jednak miałem rację – postfeudalny
system nagradzania za pozycję, a nie za pracę, jest boleśnie
spleciony z naszym systemem nerwowym.
Inny przykład.
Sekretarki. Oczywiście, rzadko kiedy istnieje takie stanowisko. To
najczęściej (chyba) asystentki menadżerów.
Co jest dziwnego w tym, że sekretarka robi kawę szefowi? Nic.
Nic?!
Czasami pełnię funkcję koordynatora zespołu i gdybym wtedy
powiedział jednemu ze swoich kolegów „zrób mi kawę”, to by
mnie zabił śmiechem. Za niski szczebel. Sekretarka robiąca kawę
to pewnego rodzaju symbol statusu w firmie. Szczebel. Jak samochód
służbowy, czy fundusz reprezentacyjny. I co w tym dziwnego,
zapytacie. Odpowiem pytaniem na pytanie: czy widzieliście zakres
czynności dla stanowiska asystentki menadżera,
w którym napisano „przygotowywanie ciepłych napojów dla
przełożonego”? Nie? To dlaczego biega z tą filiżanką? Bo
zwyczaj? Nie? Bo żal jej szefa, który siedzi tam zapracowany?
Ahaaa... Matka Teresa z Kalkuty byłaby z niej dumna. A on?
Zagrzebany w papierach, mocną ręką chwyciwszy ster
przedsiębiorstwa, zmaga się z przeciwnościami i czuwa nad
dobrostanem pracowników. Widząc filiżankę aromatycznego napoju
przygotowaną przez swą asystentkę,
dziękuje jej promiennym uśmiechem... Nie. Jeśli coś takiego
widzieliście, narkotykom powiedzcie „nie”.
Sekretarka
ma robić kawę, bo jest to ustalone zwyczajem, którym Jan serwował
hrabiemu śniadanie do łóżka. I tyle. Ja też mam dwie ręce, z
czego czasem trzy zajęte, ale jedyne co mój kolega dla mnie może
zrobić, to zalać mi wrzątkiem przygotowany przeze mnie wcześniej
kubek z czym tam sobie zrobię. Dyrektor też mógłby robić sobie
sam kawę. To nie jest trudne. Ale jemu „nie wypada” zajmować
się tak przyziemnymi sprawami. Dobrze, że nie ma już zwyczaju
noszenia Jaśniepanów w lektykach. Choć czasem obawiam się, że
jeszcze po niektórych firmach może być stosowane ius
primae noctis, niczym wiedźmie
kulty w bałkańskich ostępach. Brrr...
A co
mnie do tego? Nic. Ale fajnie byłoby mieć świadomość, że
dostaje się te pieniądze, które jest warta moja praca dla firmy. A
nie te pieniądze, które mogę dostać, żeby nie zarabiać więcej
niż przełożony.
Zdaję
sobie sprawę, że nic z tym nie zrobię. Wiem gdzie jest problem,
ale nie mam pomysłu jak go naprawić. To znaczy: pomysł mam, ale
nie będę nawet udawał, że jest na tyle dobry, żeby już go
wprowadzać w życie, które chwilę później stanie się
automatycznie piękne.
I
tym się różnię od pana Fouriera. Piszę o zjawisku, nie po to, by
mówić jak go naprawić, ale żebyście mieli świadomość. I to
czyni mnie nawet nie socjalistą utopijnym, ale rodzajem utopca,
który czepia się ludzi w jeziorze nie wiadomo po co, oprócz
zwrócenia na coś uwagi.
Miej świadomość,
Możesz robić co
chcesz.
Miej świadomość.
KAZIK
„Świadomość”
Komentarze
Prześlij komentarz