Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2012

Zagrajmy w strach (cz. I)

Dawno temu poszliśmy w parę osób na seans „Blair Witch Project”. Mało kto wiedział czego się spodziewać. Ogólnie – horroru; szczególnie – filmu nietypowego, kręconego „z ręki” (a niektóre ujęcia, jak się okazało, wręcz „z nogi”), stylizowanego na dokument. Mieliśmy jakieś informacje na temat szczucia aktorów dziwnymi wydarzeniami, co miało spowodować efekt ukazania przed kamerą prawdziwego stresu, a nawet strachu. No i tyle. Zasiadając w czerwonopluszowej sali nie istniejącego już kina „Bajka” zwróciliśmy uwagę, że większość publiki spodziewała się jedynie tej ogólnej cechy: horroru. Innymi słowy – przyszli po rozrywkową krwawą kiszkę. Do tego grona zaliczało się między innymi czterech pijanych dżentelmenów siedzących trzy rzędy za nami. Byłem zirytowany ich zachowaniem żywiąc przekonanie, że zepsują tak zwany „klimat”. Nim film się skończył Bogu dziękowałem za ich obecność.     Co się okazało. Film – dla tych co nie widzieli – w dużej części składa się z nic nie znaczących scen z

Piraci scen elżbietańskich

Jeśli czegoś nie można zwalczyć, należy to zalegalizować, aby sprawować nad tym kontrolę.     Stosując tę zasadę starą jak świat najbardziej spektakularną akcję legalizacyjną przeprowadziła królowa angielska Elżbieta, gdy masowo wciągała na służbę piratów i kupców nazywając ich korsarzami. W ten sposób królowa z jednej strony zbudowała wspaniałą flotę do nękania habsburskiej Hiszpanii, a z drugiej strony zmniejszyła skalę przestępczego zjawiska piractwa. Ale mało kto wie, że za czasów elżbietańskich kwitło inne zjawisko, które obecnie nazywamy „piractwem” w kontekście naruszenia praw autorskich, którego Jej Królewska Mość zalegalizować nie była chętna, lecz nie wiadomo, czy przez palce nań nie patrzyła.     Z drugiej strony ciekawe jest to, że obecni orędownicy pełnego liberalizmu w gospodarce z oburzeniem wypowiadają się o pracy młodocianych czy zjawisku tzw. „piractwa”. Nie traktowałbym tego jako zwyczajnej hipokryzji, lecz jako rodzaj nieuświadomionych barier intelektualnyc

Rzecz zwana niczym

Dziś wpisując w wyszukiwarce obrazów hasło „Niewidzialne popiersie Woltera” otrzymujemy od razu całkiem zgrabną serię miniaturek, z których wyziera ku nam uśmiechnięte oblicze kandydowego autora. Złośliwie stwierdzę, że za moich czasów tak łatwo nie było.    Salvadore Dali, geniusz, hochsztapler, wariat i artysta kiczu, zawsze należał do moich ulubieńców. Pewnie w życiu prywatnym, gdybyśmy się mogli spotkać, nie przypadlibyśmy sobie wzajem do gustu. Ale jego malarstwo, mimo że w większej części wysilone i samonaśladujące, co jakiś czas przebłyskuje geniuszem. Jego idea szukania obiektów w przestrzeni pomiędzy innymi obiektami nie jest może olśniewająca, ani nie był jej prekursorem, ale miał tu pewne zasługi.    Byłem swego czasu na okrzyczanej wystawie grafik holenderskich (w tym Rembrandta) i Salvadora Dali, która miejsce miała w stolicy Dolnego Śląska. Była ta wystawa przykładem jak można w pięknym opakowaniu sprzedać popioły i popłuczyny (dla przykładu – grafika Rembrandta va

Opis pewnego wybiegu

  „Opis pewnej walki, czyli coś dla znawców” J. Cortazara to króciutka nowelka będąca w swej istocie sprawozdaniem z bokserskiej walki. Opis przegranej walki Juana Yepesa, mistrza bokserskiego pochodzącego z Kordoby, walczącego w wadze lekkiej (71,5 kg).     Sprawozdanie jest niezwykle szczegółowe, zarówno pod względem informacji o zawodniku (co już wspomniano), jak też pozostałych – dowiadujemy się, że sędzia nosił nazwisko Araujo, a wpływy z biletów wyniosły 465 785 pesos. Bardzo dokładnie opisano samą walkę. Zdecydowanie większa część objętości tekstu to fachowe opisy sytuacji na ringu: (...)po dwóch minutach i dwudziestu sekundach został trafiony kolejnym hakiem, tym razem z prawej, który posłał go na pięć sekund na deski (…) (…) Yepes chciał ochronić szczękę przed jabem z prawej, ale, chwiejąc się od poprzednich uderzeń dostał dwa bezbłędne sierpowe, które odebrały mu resztkę sił, a potem prosty cross w nasadę szczęki (…) Możemy się czuć usatysfakcjonowani. Możemy się

Manifest

Marginalia są dopiskami na marginesie. Czy trzeba coś jeszcze wyjaśniać? Są moimi osobistymi, w pełni subiektywnymi opiniami i spostrzeżeniami, które wypływają z jakiegoś tam doświadczenia czytelniczego i luk w edukacji. Są po prostu moimi myślami, którymi chce się podzielić z tymi, którzy będą chcieć je czytać. Nie należy się z moimi spostrzeżeniami zgadzać. Wręcz należy je poddawać krytyce, jak złotnik poddaje materiał próbie. Tylko to, co przejdzie próbę nadaje się do wykorzystania. Nie chcę nikogo do niczego przekonywać. Nikogo nie chcę pouczać. Nie zamierzam nikogo epatować swoją – nader wątpliwą – erudycją. Chcę Ci dać możliwość zastanowienia się razem ze mną.