Gonzalo Aschenbach
Czasami prześladuje mnie myśl, że zadzwoni telefon, odbiorę połączenie z nieznanego mi numeru i usłyszę: „Dzień dobry. Telefonuję w imieniu Miejskiej Biblioteki Publicznej. Pan wie w jakiej sprawie dzwonię? Ma pan nasze książki. A my wiemy, gdzie pan mieszka...”. Wiedzą. Sam im ten adres podałem zapisując się do niej lata temu. A jakiej to książki oddać nie potrafię? „Śmierci w Wenecji” Manna. I nie dlatego, że ją ukochałem. Bynajmniej. Nie idzie mi ona, a ja się zawziąłem, że ją przeczytam. I jestem na tego zawzięcia ukończeniu. Nie leży mi ta książka. Mann nie zachwyca, choć podobno wielkim prozaikiem był. Książeczka jest króciutka. Oto Gustaw Aschenbach, literat w kryzysie twórczym, udaje się w podróż, w czasie której postanawia odwiedzić Wenecję. Gdy już do niej dociera, stwierdza, że jednak nie służy mu tamtejszy klimat i chce wyjechać do uzdrowiska niedaleko Triestu. W międzyczasie zdążył się zachwycić sylwetką i rysami młodego Tadzia ...