Płacz, jako i ja płaczę

Miałem napisać recenzję filmu „Gra Endera”. I to głęboko niepochlebną. Jako długoletni admirator tej powieści, zdając sobie sprawę jak dalece mnie ona ukształtowała, przeżyłem głębokie rozczarowanie jej ekranizacją. Było tak głębokie, że wyprodukowałem dwie strony maszynopisu gęstego od żółci nim zorientowałem się, że piszę dla kogoś, kto zna książkę ze szczegółami na wyrywki. De facto – dla siebie. Dopisałem wtedy szybko jeden akapit mający unaocznić skalę ekranizacyjnej katastrofy poprzez porównanie do motywu, który wszyscy znają i zabrzmiał on tak: Wyobraźcie sobie „Władcę Pierścieni”, w którym Frodo wychodzi rano z domu w towarzystwie Sama, po drodze dołącza do niego Legolas, a po krótkim pikniku w deszczowych, niegościnnych górach, wspinają się na wulkan i wrzucają tam jakiś pierścionek. Na koniec Frodo odpływa małym jachcikiem z jakiejś przystani w kierunku horyzontu. Taka jest kinowa „Gra Endera”. Ostatecznie stwierdziłem, że tekst jest zbyt marnego poziomu, aby zajmowa...