Co oni ci zrobili, potworze?...
Obyłem kiedyś
następujący dialog:
- Jak opisałbyś Frankensteina?
- Nie wiem. No... Potwór.
- Może spróbujmy pytaniami: czy jest duży, czy mały?
- Duży.
- Powolny, czy zwinny i szybki?
- Powolny i niezgrabny.
- Inteligentny, czy głupi?
- Głupi.
Dialog ten jest wręcz
modelowym przykładem tego, jak popkultura obeszła się z Shelleyem.
Zapytacie zaraz co ma
piernik do wiatraka? Co ma traktowanie Shelley'a wspólnego z
powieścią jego żony? Odpowiedź brzmi – to samo zapomnienie.
Zniekształcenie właściwego wizerunku. I nie chodzi tu o nawiązania do eseju Paula de Man pt. „Shelley odkształcony, z
figury doszczętnie odarty”. Poprzestanę na powieści Mary
Shelley i jej genezie.
Zacznę od rozprawienia
się z pewnym obrazem. Z figurą Frankensteina o zielonkawym obliczu,
klemami wystającymi z szyi, z niezgrabnym krokiem i IQ nie wyższym
od pięciu tuzinów.
Primo,
potwór nie był wiele większy od człowieka. Secundo,
był szybki. Bardzo szybki. Wielokrotnie umykał takiej, czy innej
pogoni. Był też zwinny jak mało kto. Tertio,
był bardzo inteligentny. Gdy opuszczał laboratorium nie wiedział
nic,
ale nie był głupi. Uczył się życia i uczył się ludzi. Uczył
się szybko. Zaryzykuję, że był samoukiem tej klasy, co
londonowski Wilk Larsen. Quarto,
najważniejsze, nie nazywał się Frankenstein. Frankenstein, to nazwisko
jego twórcy, odważnego, lecz tragicznego naukowca, sam potwór
imienia nigdy nie miał. Ciekawe, że nie próbował sobie go nadać
– chętnie był o tym pogadał z lady Shelley, gdybym miał okazję.
Pani Shelley, mimo młodego wieku, napisała powieść niezwykle
dojrzałą, pełną symboli i aluzji oraz trafnych obserwacji
ludzkich zachowań, uprzedzeń i konwenansów. Napisała prawdziwą
powieść romantyczną o szkatułkowej strukturze i pełni treści,
bez pustosłowia i przemilczeń. Powieść niezwykle sprawnie
napisaną, która nie była w żadnej mierze horrorem, a już
bardziej kryminałem i moralitetem.
Pełny
tytuł powieści brzmi: „Frankenstein, czyli współczesny
Prometeusz”, nawiązując do mitu o Prometeuszu jako stworzycielu
człowieka. Oto Wiktor Frankenstein, na podobieństwo greckiego
tytana, ożywia martwe i nie tylko powołuje do życia kogoś, kto
winien być martwy, lecz w dodatku jest on obdarzony inteligencją.
Ale naukowiec nie jest w stanie unieść brzemienia, które sobie
narzucił i porzuca swoje „dzieło”, które żwawym krokiem
oddala się do lasu. Frankenstein jednak nie ucieknie przed
konsekwencją swego czynu. Będzie musiał poświęcić siebie i
rodzinę, by uwolnić świat od potwora. Choć z drugiej strony, gdy
czytamy o rozterkach naukowca, to szlag nas może trafić i zaczynamy
współczuć potworowi, który odrzucany jest przez społeczeństwo z
powodu swej brzydoty, a do tego jest porzucony przez swego twórcę.
Prócz klasycznego utożsamienia zła z brzydotą, mamy tu do
czynienia w dodatku z symbolem stworzenia odtrąconego. Adama
wygnanego z powodu słabości jego stwórcy. I w dodatku demiurg ów
odmawia mu jego Ewy – to rodzi frustrację, cierpienie, gniew i
zemstę: całą paletę romantycznych tematów. Ujmę to tak:
psychologicznie jest lepiej niż w całej twórczości Mickiewicza
razem wziętej.
Co
zrobiła z potwora popkultura? To co zawsze robiła z potworami: w
każdej rundzie opowieści ujmowała mu zalet i dodawała wad.
Ponieważ był brzydki, więc stał się głupi, potem niezgrabny,
powolny i w końcu nie wiem czym sobie tłumaczono, że tak długo
nie potrafiono się z nim uporać. Tymczasem zaglądając do powieści
okaże się, że potwór potrafił zabić człowieka pozorując
morderstwo dokonane przez zupełnie niewinną dziewczynę! Zakradł
się niepostrzeżony do komnaty ślubnej Frankensteina! Altaïr ibn La-Ahad przy nim to amator. Po
młodzieżowemu
mówiąc: nie, no
proszę Was...
Popkultura
przemieliła potwora na paskudne monstrum, zapomniała moralnych
rozterek, sprowadziła jego inteligencję do swojego poziomu. Do tego
kazała mu nosić imię jego twórcy, spychając razem z nim odium
zła, które wyrządził, zabierając mu zaś tę moralną tabula
rasa,
która powodowała, że czytelnik widział w jego początkach
nieskażone dobro. To ludzie nauczyli frankensteinową kreaturę zła.
A popkultura okazała się dlań najbardziej podłą: zabrała mu
wszystkie dobre cechy, a podrzuciła mu same wady, na koniec za te
wady wyśmiewając w dziesiątkach pastiszy i nawiązań.
Komentarze
Prześlij komentarz