Mrok to podwójny: zarówno związany z awariami i sabotażem instalacji elektrycznej (z resztą – każdej), jak i mrok ducha, mrok, w którym rozum śpi i budzą się demony. Czym właściwie jest powieść Ballarda z 1975 roku pt. „Wieżowiec” (oryginalny tytuł to „High Rise”)? Opowieścią o stratyfikacji społecznej? O mechanizmach przemocy i dominacji? O historii obłędu i jego źródłach w naszych umysłach – to byłoby łatwe szufladkowanie. Wtedy można byłoby powiedzieć: ot, cały Ballard. Ale to nie tak. Możemy stworzyć w swoich umysłach szufladkę, w której znajdą się wszystkie utwory Ballarda, która pozwoli nam stwierdzić, że facet pisał ciągle o tym samym, ale nic nie zmieni tego, że sama szufladka jest odmienna i niepokojąca. Że Golding napisał „Władcę Much” jednego i już otacza go nimb analizatora społecznego, a Ballard napisał naście powieści i wszyscy pamiętać mu będą tylko „Imperium słońca” i film Cronenberga pt. „Kraksa”. W wieżowcu mamy do czynienia z kilkoma tysiącami ludzi wciś