Młynarz, zbój i niewidzialna ręka rynku
Młynarz Franciszek wracał przez las piaszczystym gościńcem na grzbiecie zmęczonego osła. Biedne zwierzę w jukach taszczyło jakieś paskudne klamoty, które obijały się i brzęczały irytująco przy każdym kroku. Prawdę powiedziawszy, to nie sposób było utrzymać irytacji przez kolejny dzień wędrówki, więc obaj podróżnicy – apatyczny osioł i frasobliwy jego pan – ignorowali ten klekot i brząkanie tak, jak rybacy ignorować zwykli szum morza. Osioł po prostu człapał w brudnym piachu średniowiecznego gościńca z całkowitą obojętnością. Aczkolwiek trzeba było rzec, że przy młynarzu wyglądał jak gimnazjalista po dopalaczach. Franciszek miał minę tak smutną i zrezygnowaną, jakby właśnie się dowiedział, że jako jedyny człowiek przeżyje apokalipsę tylko po to, żeby miał po niej kto posprzątać. I gdy już wydawać by się mogło, że nasz podróżnik winien trafić do Księgi Rekordów Guinnessa jako najnieszczęśliwszy człowiek świata, z zarośli przydrożnych wyskoczył nań zbój. Zbój z kolei był klasycznym