Młynarz, zbój i niewidzialna ręka rynku
Młynarz Franciszek
wracał przez las piaszczystym gościńcem na grzbiecie zmęczonego
osła. Biedne zwierzę w jukach taszczyło jakieś paskudne klamoty,
które obijały się i brzęczały irytująco przy każdym kroku.
Prawdę powiedziawszy, to nie sposób było utrzymać irytacji przez
kolejny dzień wędrówki, więc obaj podróżnicy – apatyczny
osioł i frasobliwy jego pan – ignorowali ten klekot i brząkanie
tak, jak rybacy ignorować zwykli szum morza. Osioł po prostu
człapał w brudnym piachu średniowiecznego gościńca z
całkowitą obojętnością. Aczkolwiek trzeba było rzec, że przy
młynarzu wyglądał jak gimnazjalista po dopalaczach. Franciszek
miał minę tak smutną i zrezygnowaną, jakby właśnie się
dowiedział, że jako jedyny człowiek przeżyje apokalipsę tylko po
to, żeby miał po niej kto posprzątać. I gdy już wydawać by się
mogło, że nasz podróżnik winien trafić do Księgi Rekordów
Guinnessa jako najnieszczęśliwszy człowiek świata, z zarośli
przydrożnych wyskoczył nań zbój.
Zbój z kolei był
klasycznym do bólu osiłkiem wyposażonym w brodę, skołtunione
włosy, dziki wzrok powodowany zalewaniem kawy Red Bullem, w jednej
ręce dzierżącym maczugę, a w drugiej – ozdobionej
zegarkiem Atlantic – aktówkę z dokumentami. Koszula od Hugo Bossa
(z okresu tworzenia kreacji „Kryształowa Noc '38”) i
jedwabny krawat dopełniały wyglądu okrutnika. Ryknął potężnie,
powodując przewrócenie osła w miejscu i jego omdlenie. Młynarz
Franciszek znalazł się przez to w odpowiedniej, choć dlań
niekorzystnej, pozycji negocjacyjnej. Znalazł się jednak szybko w
swoim nowym położeniu i rozpoczął rozmowę zgodnie z zasadami
savoir-vivre'u obowiązującego w stosunkach zbója z ofiarą:
- Litości, panie zbóju!
Czego pan chcesz ode mnie? - jęczał młynarz - Nic już nie mam!
Trzy razy mnie już napadali w drodze z miasta, wszystko już
oddałem!
- Czego chcę? Żebyś
podpisał polisę na życie.
- Panie zbóju, miej pan
litość! Mnie już trzy raz po drodze łupili, już musiałem kupić
komplet garnków ze szkła żaroodpornego, a potem odkurzacz do
sklepień krzyżowo-żebrowych, doskonały do katedr i sieni
zamkowych. Nie stać mnie już na ubezpieczenie!
- Odkurzacz i garnki to
dwa razy, a trzeci?
- Uwięzili mnie na dwa i
pół dnia na degustacji wyrobów seropodobnych.
- No to ci szczerze
współczuje. To mi się prawie żal ciebie zrobiło. Ale polisę
sprzedać ci muszę!
- Łaski panie zbóju!
Przecież jak już nie mam pieniędzy! Już na ten odkurzacz do
sklepień katedralnych musiałem podpisać niekorzystną umowę
ratalną!...
- No właśnie. A mój
produkt finansowy przeznaczony jest właśnie dla osób mających
problemy finansowe.
- A jakbym problemów
finansowych nie miał? - podchwytliwie zapytał Franciszek
- A! To i na to rada się
znajdzie – nasz produkt jest na tyle zaawansowany, że w takiej
sytuacji szybko by cię w podobne kłopoty wpędził.
- Zgubiony jestem! -
biadolił młynarz
- Może i jesteś. Ale
moje ubezpieczenie jest jak ten kompas, który przeprowadzi cię
przez życie bezpiecznie, bylebyś miał go przed oczami cały czas i
składki płacił regularnie. Bo jak nie, to cię śmignę tą
maczugą, co się Vindykacyja nazywa!
- Łaski panie!... -
skomlał młynarz – Jakie są warunki tej waszej polisy?..
- Bardzo proste i
przejrzyste. Polisa obejmuje życie, dożycie i przeżycie, dla was,
waszej małżonki i waszych dziatek, a także inwentarza.
Będziesz płacił co pół roku składkę jako ubezpieczony, po
piętnaście florenów i tak aż do śmierci. Chyba, że przeżyjesz
sto i pięć lat, wtedy w obecności obojga swoich rodziców możesz
podjąć sumę ubezpieczenia pomniejszoną o opłaty manipulacyjne,
administracyjne, kalkulacyjne, stabilizacyjne i tradycyjne. A różnicę
dopłacisz i będziem kwita
- A jeśli nie dożyję
stu i pięciu lat?...
- To wtedy płacić będą
twoi spadkobiercy, aż do rocznicy umowy, która wypadnie w roku
kalendarzowym, w którym ukończyłbyś sto i pięć lat. To chyba
oczywiste.
- Aaaaj...!!! - złapał
się młynarz za głowę - Toć to los gorszy od tego, co spotkał
piekarza z Wilanówka, co mu zbój sprzedał bezterminową umowę
na rozmowy za darmo do wszystkich sąsiadów w abonamencie za dwie
świnie miesięcznie!
- No, no. Chyba nie
chcesz powiedzieć, że to niekorzystna oferta. Podpisałem już w
tym miesiącu dwa tuziny polis, a jest dopiero drugi. Wyobrażasz to
sobie? W dwa dni dwa tuziny zadowolonych ofiar!
- Panie zbóju kochany, a
gdyby tak skrócić te męki? Gdyby tak mnie pan po prostu walnął
tą maczugą przez łeb, żeby na dwoje pękł? I weźmie sobie pan
te garnki i odkurzacz... I trochę tu mam koreczków z tego
seropodobnego czegoś...
- Oszalałeś pan?
Zabijać? Dla odkurzacza stropowego i koreczków seropodobnych? Co
my, w średniowieczu żyjemy? Toć to niehumanitarne! Masz
płacić, choćby skały prały i już! Ja nie jestem opieką
społeczną, żeby tak się litować...
- Panie zbóju, powiedz
pan jak ja mam na to wszystko zarobić?... Panie zbóju, no jak
żyć?...
Zbój zafrasował się,
podłubał maczugą w uchu i odparł z westchnieniem:
- Może rozwinę swój
biznes do emelema...
- Do czego?
- Do modelu marketingu
wielopoziomowego. Wciągnę cię w moją strukturę, będziesz dla mnie pracował i pójdziesz do
Czarciego Lasu, tam sprzedawać moje ubezpieczenia. Umowa stoi?
Komentarze
Prześlij komentarz