Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2013

Pożegnanie Wojciecha K.

Nie był ten rok dla nas zbyt łaskawy, jeśli chodzi o odejścia . Choć optymiści mogliby (pewnie najzupełniej słusznie) rzec, że mogło być znacznie gorzej.     U progu 2014 roku odszedł od nas Wojciech Kilar.     Kim był? Ktoś powie: kompozytorem. A co komponował? No, muzykę, oczywiście, ale jaką? Gdzie ją można było usłyszeć? Wielu ludzi powie, że słyszeli ją w filmach. No tak, „Dracula”, „Pianista” , może ktoś pamięta, że „Rejs”. Ale komponowanie muzyki filmowej było jego źródłem zarobkowania, powołaniem była muzyka, która napełniała sale koncertowe. Jeszcze teraz pod czaszką piłuje mnie niesamowity rytm „Orawy”, która jest fenomenalną fuzją wszystkiego co dał folklor podhalański z muzyką nowoczesną. Muzyką nowoczesną, którą w w naszych czasach tworzyło między innymi czterech wspaniałych polskich kompozytorów: Lutosławski, Górecki, Kilar, Penderecki.     Z tej czwórki pierwszy nie żyje już dziesięć lat. Mało kto spoza tak zwanego „środowiska” wie, że mijający rok ogłoszony był p

Co oni ci zrobili, potworze?...

Obyłem kiedyś następujący dialog: - Jak opisałbyś Frankensteina? - Nie wiem. No... Potwór. - Może spróbujmy pytaniami: czy jest duży, czy mały? - Duży. - Powolny, czy zwinny i szybki? - Powolny i niezgrabny. - Inteligentny, czy głupi? - Głupi. Dialog ten jest wręcz modelowym przykładem tego, jak popkultura obeszła się z Shelleyem.     Zapytacie zaraz co ma piernik do wiatraka? Co ma traktowanie Shelley'a wspólnego z powieścią jego żony? Odpowiedź brzmi – to samo zapomnienie. Zniekształcenie właściwego wizerunku. I nie chodzi tu o nawiązania do eseju Paula de Man pt. „Shelley odkształcony, z figury doszczętnie odarty”. Poprzestanę na powieści Mary Shelley i jej genezie.     Zacznę od rozprawienia się z pewnym obrazem. Z figurą Frankensteina o zielonkawym obliczu, klemami wystającymi z szyi, z niezgrabnym krokiem i IQ nie wyższym od pięciu tuzinów.     Primo , potwór nie był wiele większy od człowieka. Secundo , był szybki. Bardzo szybki. Wielokrotnie um

Opowieść wigilijna

„Opowieść wigilijna” Dickensa jest pewnego rodzaju fenomenem. Zwłaszcza w świecie anglosaskim. Historia Ebenezera Scrooga, którego w ciągu czterech nocy nawiedzają cztery widma (jakoś nie pamięta isę Marleya) ukazując mu nędzę moralną jego życia została kulturowo zaadaptowana jako element świąt na równi z choinką i jemiołą. Może warto wspomnieć, że opowieść ma samych adaptacji filmowych do dziś dnia aż dwadzieścia siedem, z czego pierwszą, jeśli mnie pamięć nie zmyla, nakręcono w wersji niemej w 1908 roku.    Zacznę od szczegółu literackiego. Otóż, ciekawostką jest dla mnie początek drugiego rozdziału, gdy Scrooge słucha bicia zegara i w pewnym momencie padają słowa: ‘ The hour itself,’ said Scrooge triumphantly, ‘and nothing else!’ Co w wolnym tłumaczeniu brzmi: Wybiła godzina, - triumfująco rzekł Scrooge – tylko tyle. Zwróciła moją uwagę ta konstrukcja, gdyż bardzo przypomina początek „Kruka”, poematu E. A. Poe: "'Tis some visitor," I mutte