Posty

Wyświetlam posty z etykietą Lem

... jak rozmawiać trzeba z psem

Obraz
  Wy nie wiecie, a ja wiem, Jak rozmawiać trzeba z psem, Bo poznałem język psi, Gdy mieszkałem w pewnej wsi. A więc wołam: - Do mnie, psie! I już pies odzywa się. Potem wołam: - Hop-sa-sa! I już mam przy sobie psa. J. Brzechwa „Jak rozmawiać trzeba z psem” W „Dociekaniach filozoficznych” Wittgenstein zawiera myśl, że gdyby lew umiał mówić, nie potrafilibyśmy go zrozumieć. Fakt, że ten drapieżnik nie zna naszego języka jest drugorzędny. Przed wszystkim nie miałby o czym z nami rozmawiać. Brakuje tej wspólnej platformy myślowej, którą wytworzyliśmy jako ludzie w postaci kultury i wychowywania się w niej ( casus „wilczych dzieci” i Kaspara Hausera zdaje się w jakiś sposób wspierać tę tezę). Czy jednak „rozmowa”, o której myślał Wittegnestein, to jedyny sposób komunikacji?    Całkiem niedawno natknąłem się na artykuł w Smithsonian Magazine pt. „ Dog Gazes Hijack the Brain’s Maternal Bonding System ”, w którym przedstawia się badania naukowe wsk...

Panbiblioteka, cz. 2: wariacje „Niezwyciężonego”

Obraz
  Rozważania Lasswitza i Borgesa o bibliotece, która zawiera wszystkie możliwe układy liter tworząc wszystkie możliwe dzieła, jest kusząca z jakichś przyczyn. Ale jakie byłyby jej prawdziwe rozmiary?     Zbadajmy to doświadczalnie. Weźmy sobie pierwsze zdanie powieści S. Lema pt. „ « Niezwyciężony » ”: „ Niezwyciężony”, krążownik drugiej klasy, największa jednostka, jaką dysponowała baza w konstelacji Liry, szedł fotonowym ciągiem przez skrajny kwadrant gwiazdozbioru. S. Lem „ « Niezwyciężony » ” Całe zdanie liczy 167 znaków, w tym spacje i znaki przestankowe.     Postawmy zadanie: ile książek w bibliotece Babel musimy przejrzeć, by znaleźć tę, która zaczyna się od przytoczonego zdania? Inaczej: na ile sposobów można ustawić 33 litery polskiego alfabetu (a, ą, b, c, ć, d, e, ę, f, g, h, i, j, k, l, ł, m, n, ń, o, ó, p, (q), r, s, ś, t, u, (v), w, (x), y, z, ź, ż; litery q , v , x nie należą do alfabetu polskiego, ale uważam, że q jest...

Kopia bezpieczeństwa

Obraz
Któż z nas, rozbestwionych komputerowymi grami lub doświadczeniem admina, nie chciałby trzymać swojej kopii na wypadek wypadku? Archiwizowany „ja”, po którego sięgnięto by, gdy moje ciało podstawowe uległoby daleko idącemu uszkodzeniu, czy też zgoła zniszczeniu – śmierci. Po prostu klon. Czyżby?    Są pewne ale. Po pierwsze: czy to byłbym ja? Musiałaby moja kopia być kontynuatorem obecnej linii świadomości. Po drugie: jak tę świadomość wpisać? I jakie mogą być tego wszystkiego konsekwencje?     Literatura fantastyczna już od dłuższego czasu żywo się interesowała się tym zagadnieniem. Z różnym skutkiem. Na przykład w „Perfekcyjnej niedoskonałości” J. Dukaj prowadzi nas po świecie powieściowym w specyficzny dla siebie sposób – poprzez wrzucenie czytelnika na głęboką wodę. Toteż nie do końca rozumiemy, czego jesteśmy początkowo świadkami. Podany fragment „widzimy” oczyma córki Judasa McPhersona, Angeliki:    Na trawnik wpadła czarna jak heban kob...

Między słowami jak między armiami

Swego czasu omawiałem kuriozalną sytuację, gdy nieuważna lekturaTukidydesa stała się fundamentem doktryny prącej do nuklearnej konfrontacji (czyt.: apokalipsy). Jednak, jak się ostatnio dowiedziałem, wzajemne nie-porozumienie stało się przyczyną wojny, która się jak najbardziej wydarzyła. I była to wojna tym bardziej osobliwa, że jedyna, którą europejczycy przegrali z narodem afrykańskim.    W internetowym portalu histmag.org (który polecam z całego serca) przeczytałem niedawno artykuł pana Michała Wosia pt. „Bitwa pod Aduą – wielka klęska białego człowieka”, w którym opisano przebieg niesławnej dla włoskiego oręża bitwy. Artykuł, prócz opisu bitwy, opisuje dość obszernie genezę konfliktu i jego przebieg, zarówno dyplomatyczny, jak i militarny.    W czasie czytania nasunął mi się smutny wniosek: tu też na początku było słowo. Słowo to miało w jednym języku znaczenie „móc”, a w drugim „zgadzać się”. Ale oddam głos autorowi artykułu: Punktem wyjścia stało ...

Apokalipsa według St. Lema

Obraz
Jest w architektonicznym łuku jeden kamień, który jest specjalny. Będąc umiejscowiony w samym szczycie, wydaje się być on wyróżniony swą wyjątkową pozycją – najwyższą. Gdy spogląda się na piękny, strzelisty profil gotyckiego łuku, tenże kamień, czyli zwornik lub inaczej klucz, w naturalny sposób przyciąga uwagę. Jest zwieńczeniem, szczytem, ponad nim nie ma już nic godnego uwagi...     To skojarzenie pojawia się, gdy wspominam „Fiasko” S. Lema. Oto wszystko co do pewnego momentu napisał galicyjski geniusz znajduje swe ukoronowanie w tej jednej powieści.     Pierwsze jest niepowodzenie.     Począwszy od tytułu, a gdy mamy w rękach egzemplarz z edycji Wydawnictwa Literackiego z roku 1987, to jeszcze od jednolicie czarnej okładki z białoliterowym tytułem napisanym, budowany jest ponury nastrój. Na początku: Las Birnam, makbetowskie miejsce klęski, i Parvis, który idzie ratować ludzi, którzy w owym lesie zostali. W tym swego mentora, komando...

Międzygwiezdny poltergeist

Ani żar, który leje się z nieba cyklicznie, ani mnogość tematów, o których chciałbym Wam opowiedzieć, nie sprzyjają regularnym publikacjom blogowym.    Mając kilka do połowy napisanych postów, zdecydowałem się dołożyć następny. O filmie „Interstellar”, który wreszcie niedawno obejrzałem. I srodze się rozczarowałem.    Co było złego w tym filmie? Aktorstwo? Całkiem dobre. Pomysł fabularny? Dobry. Wizualizacja, zdjęcia, efekty specjalne – na piątkę. No to czego brakowało? W gruncie rzeczy – świeżości. Zasadniczo, to wszystko już było. Ludzie uwięzieni w pętlach czasowych byli już w „Terminatorze”. Nadawanie alfabetem Morsea przez „ducha” to czysty „Terminus” Dziadka Lema. Brewerie czasowo-grawitacyjne to znów Lem, tym razem w niezrównanym „Fiasku”. Bramy i tunele czasoprzestrzenne, modele zagiętych kartek, to już oglądaliśmy od „Gwiedznych Wojen”, przez „Gwiezdne wrota” do „Ukrytego wymiaru”. Wszystko już gdzieś było. Dlaczego więc nie dam temu filmowi spok...

„Victor” to brzmi ironicznie (cz. 1)

Głupcem byłbym, gdybym powtarzał za innymi, że Mary Shelley wymyśliła science-fiction (SF). Natomiast należy potwierdzić, że jej „Frankenstein, albo nowy Prometeusz” jest pierwszą znaną szeroko powieścią tego nurtu.    Dlaczego SF, a nie horror? Wszak „Frankenstein” spełnia podstawowy warunek kwalifikujący go jako horror, to jest obecność potwora. Tak, jest to potwór nawet w podwójnym sensie, czyli nie-człowiek powołany sztucznie do życia, a w dodatku wielokrotny morderca. Ale biorąc to pod uwagę również do horrorów musielibyśmy zaliczyć wtedy „Park Jurajski”, czy biografie Pol Pota i Hitlera.    Chcę dziś poprzynudzać o postaci tytułowej: Victorze Frankensteinie. Postaci, która zdeterminowała klasyfikację gatunkową powieści.    Pomyśl: gdyby tylko Frankenstein był alchemikiem, lub wręcz czarnym magiem, przywołującym zwłoki do życia przez zaklęcia, inkantacje, demoniczną pomoc, byłaby to zaledwie jedna z wielu powieści, które wtedy tworzono na wzór ...

Kontakt, ale jaki?

„ Sprawiedliwość i prawda”, rzekłem do rodaka On był pierwszym, co spytał: „dobrze, ale jaka?” K. Daukszewicz „Easy rider” Żeby doszło do kontaktu, potrzebny jest język. Nie ten śmieszny kawałek mięsa w ustach, ale pewien zespół wzorców i kodów opisujący rzeczywistość i nie tylko. Żeby doszło do porozumienia, czyli kontaktu najwyższego lotu, potrzebny jest język zrozumiały dla obu stron. Jak dowodzi historia cywilizacji Zachodu, sprawa jest nietrywialna, choć traktowana była na przestrzeni wieków częstokroć lekceważąco, bądź z właściwym nie tylko Zachodowi przekonaniem, że to nasz język winien być płaszczyzną porozumienia. Przypomina mi się fragment „Troi północy” Kossak-Szczuckiej, gdy Otto z Bambergu słucha o krnąbrnych Słowianach, którzy głusi są na ewangelizację. Pyta zatem, w jakim języku głosi się im Dobrą Nowinę. W odpowiedzi słyszy, że jedynych dwóch przez Boga uznanych za godne: po łacinie i niemiecku... Mam nadzieję, że każdy, kto się teraz uśmiechnął boki zrywa ...

Mit kontaktu

Obawiam się, że kilka następnych wpisów traktować będzie o hard-SF, najbardziej naukowej odmianie literatury fantastycznej. Aczkolwiek pastwić się nie będę nad napędami FTL (ang. faster than light – nadświetlne), czy prawdopodobieństwem występowania antymaterii oraz fluktuacją gęstości tego prawdopodobieństwa. Będę pisał o KONTAKCIE.     „Fatalnie. Ufoludki.” - przyznaj szczerze, że taka właśnie myśl przeszła Ci teraz przez świadomość. No właśnie świadomość. Zaraz do niej wrócimy.     Jako źródło moich dywagacji muszę wskazać prześwietną książkę doktora Petera Wattsa pt. „Ślepowidzenie” . Zasadniczo jest to powieść hard-SF, jako się rzekło, lecz równocześnie jest to esej, lub przyczynek do eseju na temat świadomości, ewolucji i możliwości kontaktu między gatunkami. Idea, według której świadomość nie równa się inteligencji, a nawet jej przeszkadza, a homo sapiens przez nieomal przypadek zdominowali ekosferę Ziemi jest... inspirująca. Zmusza do rozważ...

Obce słowa

"afektacja - <<egzaltacja>>" - uwielbiam, gdy w słowniku jedno słowo, którego nie rozumiem, jest tłumaczone innym słowem, którego nie rozumiem. http://bash.org.pl/4850702/ Czym jest słownik? Objaśnieniem pojęć za pomocą innych pojęć. A jeśli dane pojęcie należy objaśnić innymi pojęciami wymagającymi objaśnienia?      Lubię się uczyć. I takie sytuacje jak powyższa odbieram jak przejście przez wysoką przełęcz, za którą rozpościera się cała, nowa, nieznana mi wcześniej dolina. Ale co stanowi przełęcz? Pojęcia, które znamy. Przecież od czegoś „swojego” trzeba zacząć. A jeśli tego nie ma? Kontynuując naszą metaforę – ta dolina pozostaje odcięta od świata i niedostępna. Jak „Zaginiony świat” A. C. Doylea. Albo bardziej jak płaskowyż Leng u Lovecrafta.      Ale przecież i do odciętych od świata dolin docierają podróżnicy. Zatem... „Tubylerczykom spełły fajle” to fantastyczne opowiadanie H. Kuttnera, w którym kilkoro dzieci znajd...