Posty

Wyświetlam posty z etykietą horror

Good Ole Vampyres – wieczór czwarty: zwykły drapieżnik

Szeroko rozpowszechniony jest pogląd, że po to, by przedłużyć istnienie gatunku, wampiry muszą doprowadzić w jakiś sposób do tego, by człowiek skosztował ich krwi; potem, gdy człowiek taki umrze, zmartwychwstanie już jako wampir. Tego typu przekonanie należy określić jako czysty przesąd. Ci, którzy umierają w wyniku jednorazowej napaści czy też długotrwałej „eksploatacji” przez wampiry, pozostają już martwi, a poza tym wampiry to ssaki – dosyć specyficznego rodzaju, rzecz jasna – i rodzą się nie inaczej tylko właśnie jak ssaki. B. Leman „Pielgrzymka Clifforda M.” Swego czasu w „Nowej Fantastyce”, bodajże Konrad Lewandowski, opublikował cykl artykułów na styku fantastyki i nauki pod wspólnym tytułem „Alternatywy ewolucji”. Taka zabawa w „co by było gdyby”. Na przykład, gdyby owady nie były w swych rozmiarach ograniczone niewydolnym mechanizmem oddychania poprzez dyfuzję stężeniową (upraszczam, mechanizm ten jest bardzo wydolny, ale do pewnego, progowego rozmiaru ciała). Co by wte...

Good Ole Vampyres – wieczór trzeci: dewampiryzacja według Lumleya

Gdy znamy genezę i przebieg choroby, przejdźmy do jej leczenia. Jak wampira utłuc?     Samo zabijanie wampirów mogłoby stanowić odrębną gałąź wiedzy. Sposobów na pozbywanie się wampirów od Juraty po Sołuń jest setki. W cyklu „Nekroskop” możemy dowiedzieć się precyzyjnie czym się pozbywać klienta i dlaczego.    Po pierwsze – kołek.    Kołek wbity w serce nie zabija ani wapira-pasożyta, ani nosiciela, ale unieruchamia pasożyta. To dość ważne. Bez unieruchomienia nie będziemy mogli wykonać następnego kroku. No chyba, że wykorzystujemy ogień lub światło. Ale wtedy też zdecydowanie lepiej, gdy wampir się nam nie rusza.    Kołek musi być z drewna. Chyba autor nie posunął się do analizy dlaczego właśnie drewno, a nie na przykład obsydian (jak przeciwko Innym z „Pieśni Lodu i Ognia”), ale dokładnie opisał, jak wampir radzi sobie z metalem: Strzęp nie był większy od szczenięcia, ale miał ohydny kolor i kształty rodem z koszmarnego snu. ...

Good Ole Vampyres – wieczór drugi: pasożyt

Czy można potraktować wampira jako tasiemca?     Choć trzeba przyznać, że częściej – przynajmniej w pierwszej powieści cyklu – autor porównuje wampira do monstrualnej pchły. Ale chodzi mu o porównanie zachowań, pchlego i wampirycznego łaknienia krwi.     Mowa o cyklu „Nekroskop”, pióra Briana Lumleya, jednego z bardziej płodnych autorów horroru u schyłku XX wieku. Cykl „Nekroskop” obejmuje siedemnaście powieści podzielonych na podcykle o dość nierównym poziomie wykonania. Co do jednego wszyscy się zgadzają: najlepszy jest pierwszy podcykl, określony nazwą główną, czyli „Nekroskop”. Od pierwszego tomu obserwujemy zmagania tytułowego nekroskopa, Harrego Keogha, z wampirami, które to zmagania nabierają rozmachu z każdym kolejnym tomem. Zaczyna się od konfrontacji z młodym, świeżo zwampirzonym rumuńskim (wołoskim, jak zwykł sam siebie nazywać) nekromantą na usługach KGB, a potem napięcie wzrasta, by w trzecim tomie odsłonić bramę do świata, w którym władają...

Co oni ci zrobili, potworze?...

Obyłem kiedyś następujący dialog: - Jak opisałbyś Frankensteina? - Nie wiem. No... Potwór. - Może spróbujmy pytaniami: czy jest duży, czy mały? - Duży. - Powolny, czy zwinny i szybki? - Powolny i niezgrabny. - Inteligentny, czy głupi? - Głupi. Dialog ten jest wręcz modelowym przykładem tego, jak popkultura obeszła się z Shelleyem.     Zapytacie zaraz co ma piernik do wiatraka? Co ma traktowanie Shelley'a wspólnego z powieścią jego żony? Odpowiedź brzmi – to samo zapomnienie. Zniekształcenie właściwego wizerunku. I nie chodzi tu o nawiązania do eseju Paula de Man pt. „Shelley odkształcony, z figury doszczętnie odarty”. Poprzestanę na powieści Mary Shelley i jej genezie.     Zacznę od rozprawienia się z pewnym obrazem. Z figurą Frankensteina o zielonkawym obliczu, klemami wystającymi z szyi, z niezgrabnym krokiem i IQ nie wyższym od pięciu tuzinów.     Primo , potwór nie był wiele większy od człowieka. Secundo , by...

Cień z Llanddewi Fach

— Kazirodztwo? — Armitage wypowiedział to prawie że pełnym głosem. — Wielki Boże, cóż za uproszczenie! Pokazać im Artura Machena „The Great God Pan", a uznają to za powszechny w Dunwich skandal. H. P. Lovecraft „Koszmar z Dunwich”     Wielu spośród nas poznawało Lovecrafta w swej młodości i zapewne dla większości pierwsze spotkanie było niezapomniane niczym zderzenie ze ścianą. Bez wampirów, wilkołaków, zombies , bez smoków i upiorów skonwecjonalizowanej powieści grozy nadciągał koszmar spoza czasu, przestrzeni i rozumienia. W aurze starożytnej wiedzy, pełnej niewymawialnych imion i sugerowanej a niepodpowiedzianej grozy odrażających rytuałów starszych od Mateczki-Ziemi, w obręb naszej wyobraźni wdarli się Wielcy Przedwieczni i Zewnętrzni Bogowie, których nikt nigdy nie opisywał. „Geniusz”, tak sobie myśleliśmy, „tylko geniusz mógłby uczynić wszystko tak nowe i tak straszne”.     Nawet stworzenia i bogowie znani nam z wykastrowanych przez Parandows...

Zagrajmy w strach (cz. II)

Zatrzymaliśmy się w ostatnim poście na analizie nie-swojości i jej aktualnym, bestsellerowym wcieleniu, czyli grze „Slender”. Można skonkludować to zdaniem: „Szukamy nowych źródeł strachu w sztuce”.     No dobrze. Ale po co? Po co w ogóle się interesujemy tym, czego się boimy? Powinniśmy tego unikać. Prosta logika wskazuje, że unikamy rzeczy niemiłych – potraw zbyt ostrych, dźwięków zbyt głośnych, temperatur zbyt wysokich/niskich. Unikamy kopnięć prądem i trucizn. Powinniśmy unikać także strachu.     Osobiście opowiadam się za opcją, że lubimy się bać, gdyż pomaga nam to strach pokonać. Uzasadnienie? Pozwólcie, że w telegraficznym skrócie opowiem wam o wampirach.     Budzący lęk ohydny stwór, zmarły wychodzący nocami z grobu, by żywić się krwią rodziny i sąsiadów przeszedł długą drogę, by z potwora stać się kiczowatą przytulanką.    Mieliście kiedyś do czynienia z martwym ciałem? Martwe ciało wzbudza podświadomie uc...

Zagrajmy w strach (cz. I)

Dawno temu poszliśmy w parę osób na seans „Blair Witch Project”. Mało kto wiedział czego się spodziewać. Ogólnie – horroru; szczególnie – filmu nietypowego, kręconego „z ręki” (a niektóre ujęcia, jak się okazało, wręcz „z nogi”), stylizowanego na dokument. Mieliśmy jakieś informacje na temat szczucia aktorów dziwnymi wydarzeniami, co miało spowodować efekt ukazania przed kamerą prawdziwego stresu, a nawet strachu. No i tyle. Zasiadając w czerwonopluszowej sali nie istniejącego już kina „Bajka” zwróciliśmy uwagę, że większość publiki spodziewała się jedynie tej ogólnej cechy: horroru. Innymi słowy – przyszli po rozrywkową krwawą kiszkę. Do tego grona zaliczało się między innymi czterech pijanych dżentelmenów siedzących trzy rzędy za nami. Byłem zirytowany ich zachowaniem żywiąc przekonanie, że zepsują tak zwany „klimat”. Nim film się skończył Bogu dziękowałem za ich obecność.     Co się okazało. Film – dla tych co nie widzieli – w dużej części składa się z nic nie zna...