Pożegnanie Wojciecha K.
Nie był ten rok dla nas
zbyt łaskawy, jeśli chodzi o odejścia. Choć optymiści mogliby
(pewnie najzupełniej słusznie) rzec, że mogło być znacznie
gorzej.
U progu 2014 roku
odszedł od nas Wojciech Kilar.
Kim był? Ktoś powie:
kompozytorem. A co komponował? No, muzykę, oczywiście, ale jaką?
Gdzie ją można było usłyszeć? Wielu ludzi powie, że słyszeli
ją w filmach. No tak, „Dracula”, „Pianista” , może ktoś
pamięta, że „Rejs”. Ale komponowanie muzyki filmowej było jego
źródłem zarobkowania, powołaniem była muzyka, która napełniała
sale koncertowe. Jeszcze teraz pod czaszką piłuje mnie niesamowity
rytm „Orawy”, która jest fenomenalną fuzją wszystkiego co dał
folklor podhalański z muzyką nowoczesną. Muzyką nowoczesną,
którą w w naszych czasach tworzyło między innymi czterech
wspaniałych polskich kompozytorów: Lutosławski, Górecki, Kilar,
Penderecki.
Z tej czwórki pierwszy
nie żyje już dziesięć lat. Mało kto spoza tak zwanego
„środowiska” wie, że mijający rok ogłoszony był przez Sejm RP rokiem Witolda Lutosławskiego.
Drugi z nich odszedł
niedawno. Henryka Mikołaja Góreckiego wspominaliśmy z okazji jego
niedoszłej, osiemdziesiątej rocznicy urodzin, na początku grudnia.
Drugi program Polskiego Radia przypomniał wtedy wywiad, którego –
pamiętam jak dziś – udzielił po jednym z premierowych wykonań
swojego utworu (Moguncja, rok 2000). Sam prowadził wtedy orkiestrę,
a z roztargnienia, nie wziąwszy batuty, czynił to długopisem,
który akurat miał przy sobie. W tamtym wywiadzie powiedział dużo,
szczerze i brutalnie na temat sztuki, bycia artystą i osiąganiu
mistrzostwa. Słowa te stały się dla mnie cennym probierzem w
badaniu tak zwanej „sztuki współczesnej”. 12 listopada
przypadła trzecia rocznica jego śmierci.
Wojciech Kilar był przy
nich luzakiem. Mało go było na salach koncertowych, zdecydowanie
więcej w muzyce filmowej, choć pisał ją dla pieniędzy, czego nie
wstydził się, ani nie ukrywał. Podkreślał jednak, że ważniejsze
jest dla niego napisanie dobrej symfonii, niż zebranie tuzina nagród
za oprawę muzyczną filmu. Przy tym wszystkim był człowiekiem
bardzo dobrym. Ciepłym, obdarzonym poczuciem humoru i bardzo
duchowym. Zafascynowany był Podhalem, podobnie jak i H. M. Górecki,
który będąc jak i Kilar katowiczaninem przeprowadził się w
pewnym momencie do podzakopiańskiej (lub lepiej: nadzakopiańskiej)
wsi.
Na temat Krzysztofa
Pendereckiego niewiele mogę powiedzieć – nie jest tak bliski moim
gustom muzycznym, więc słuchałem go mniej. Nie znam o nim
anegdotek. Wiem, że w jego muzyce wartości duchowe są równie
ważne, co u Kilara i Góreckiego. Nie wiele o nim mogę powiedzieć.
Ale z wielkiej czwórki został naszej kulturze tylko on.
W jak dobrych czasach
przyszło mi żyć wiem teraz, gdy pozostało mi wypalone na kliszy
pamięci wspomnienie z korytarza przed koncertem KRONOS QUARTET w
1995 w Katowicach. Padający sobie w objęcia, serdecznie się ze
sobą witający Krzysztof Penderecki i Henryk Mikołaj Górecki.
Nie poprzestawajmy na
mantrowaniu, że Kilar wielkim kompozytorem był.
Słuchajmy go. Wsłuchujmy się w jego muzykę. Ona jest naprawdę
fajna. To najlepszy sposób, w jaki możemy uczcić jego pamięć.
PS.
Polecam
stronę trzejkompozytorzy.pl. Naprawdę polecam.
I ja pamiętam te objęcia kompozytorów, jakbym tam była. Bardzo sugestywnie to w '95 opisałeś :)
OdpowiedzUsuńPamiętam też fragment wywiadu, w którym Kilar opowiadał, że przed filmem "Dracula" miał wylew (?) i był w słabej kondycji, a mimo to Coppola utrzymał swoją decyzję, żeby to on, Kilar, napisał muzykę. I została ona nagrodzona przez Stowarzyszenie Kompozytorów Amerykańskich.
Na zakończenie mogę dodać, że moim skromnym zdaniem, fakt, że tylko Penderecki jeszcze jest wśród nas nie wykreśla pozostałych muzyków z naszej kultury. Więc słuchajmy :)