Adynatochromatyka - nauka o kolorach niemożliwych
„Pisanie o muzyce to jak tańczenie o architekturze” – to
głównie dlatego jeszcze nie rozpocząłem pisania bloga muzycznego,
którego miałem już rok temu założyć. Ale pisanie o muzyce jest
niewiele mniej skomplikowane od pisania o kolorach.
Jak opisać kolor?
Zacząć należy od L. Wittgensteina, gdyż i on od kolorów
zaczynał. „Dociekania filozoficzne” uważam za podstawową
książkę, którą winni znać wszyscy specjaliści od komunikacji,
począwszy od „pijarowców”, przez dziennikarzy, krytyków
literackich, do samych pisarzy. Przyda się także nauczycielom.
Podstawową, nie znaczy pierwszą, gdyż wujek Ludek, pisał językiem
trudnym i zwięzłym, o rzeczach ważnych, i nieuważne pominięcie
jednego akapitu może łacno wykoleić zrozumienie lektury. Ale do
ad remu, jak mawiał kolega Gienek. Wittgenstein już na początku
swego dzieła zaczyna od mowy o kolorach:
Pomyśl
więc o takim oto użyciu języka: wysyłam kogoś po zakupy. Daję
mu kartkę, na której znajdują się znaki: „pięć czerwonych
jabłek". Ów ktoś niesie kartkę do sprzedawcy, ten otwiera
skrzynię ze znakiem „jabłka", następnie odnajduje w tabeli
wyraz „czerwone" ze znajdującą się obok niego próbką
koloru, wreszcie wypowiada ciąg liczebników głównych —
przyjmuję, że zna je na pamięć — aż do słowa „pięć",
przy każdym liczebniku wyjmując ze skrzyni po jednym jabłku w
kolorze próbki. Tak, i podobnie, operuje się słowami. „Skąd on
jednak wie, gdzie i jak szukać winien wyrazu 'czerwone' i co począć
z wyrazem 'pięć'?" Cóż, przyjmuję, że działa on tak, jak
to opisałem. Objaśnienia mają gdzieś swój kres. — Ale co jest
znaczeniem wyrazu „pięć"?
L. Wittgenstein „Dociekania filozoficzne”
Nie mogłem się powstrzymać przed zacytowaniem całości, ten
akapit jest dla mnie Bereszit bara Elohim filozofii języka.
Ale zwróć, proszę, uwagę na sposób odczytania koloru. Czytelnik
porównuje go do wzornika znanych mu kolorów. Wie, że słowo
czerwony odpowiada temu zakresowi kolorów, który ma krew,
płatki róż, płatki maków, czy zachodzące w wyżowym powietrzu
słońce. Dogadujemy się, gdyż wszyscy rodzice pokazywali swoim
dzieciom różne przedmioty i mówili na nie „czerwone”, a my je
katalogowaliśmy. Wiedzieliśmy, że ich wspólną cechą jest
zbliżona barwa. Oczywiście sam kolor nie zawsze precyzyjnie
odzwierciedli o co nam chodzi, dlatego wymyślono odcienie. Różowy,
pąsowy, amarantowy, purpurowy. Mężczyzną
będąc klasyfikuję kolory w trzy grupy podstawowe, których nazw tu
nie przytoczę z uwagi na to, że czytują mnie damy. Dla
porozumienia się z płcią piękną udaje mi się jako tako
posługiwać kilkunastoma najpopularniejszymi odcieniami. Ale wciąż
nie wiem czym, do jasnej Anielki, jest fuksja, a dynia
i łosoś są dla mnie nazwami jedzenia, a nie farby na
ścianę. Howgh.
Jeśli czytając powyższy akapit przez myśl przeszło Ci choć
kilka barwnych plam, wiesz już jak działa język w kontekście
przekazywania wyobrażenia koloru. Mówię „pąsowy” i już
widzisz kolor dojrzałej piwonii. No dobrze, właśnie przeczytałem,
że piwonie są i białe, przez różowe i pąsowe do kasztanowych.
Nie mamy dziś lekko. Muszę założyć, że wiesz o jaki kolor
chodzi. To niedogodność języka. Mówienie o kolorach staje się
również tańczeniem o architekturze. A co najmniej o budowie
mostów.
Ale jest i plus języka.
Podobno niemożliwe jest wymyślenie nowego koloru. Co do zasady, z
biologicznego i fizycznego punktu widzenia jest to słuszne. Widzimy
wszystko co mieści się w zakresie fal elektromagnetycznych od
długości 380-780 nm (mniej więcej) i już. Można naginać pewne
zjawiska, by np. wydłużyć okres fal pasma nadfioletowego, by
„ściągnąć” je w pasmo widzialnych fioletów i wtedy np.
oglądać płatki kwiatów, które wydają się nam białe w słońcu.
Nagle nabierają niezwykłych barw, ale są to barwy nam znane – po
prostu „nasz” fiolet.
Tymczasem ciekawostką jest język, w którym możemy się umówić,
że coś w opowieści jest w kolorze niespotykanym w naturze. Język
ma tę cechę, że można opisać coś poprzez wskazanie „tego tu
nie ma”. Najlepszym przykładem jest pojęcie Bóg. Już św.
Tomasz Akwinata stwierdził, że możemy o Bogu mówić, ale nie
możemy go zdefiniować. Zamknąć go w słowach i w pojmowaniu.
Możemy tylko wskazywać na niego.
No dobrze, ale jak ten nowy kolor można opisać? Można nazwać coś sinokoperkowym różem, lub powiedzieć, że to taki kolor jak
ta białozłota-lub-czarnoniebieska sukienka. Ale tak naprawdę znów
posługujemy się wittgensteinowskimi wzornikami, tyle, że wylaliśmy
je odbiorcy na głowę. Ale można powiedzieć jak w Upaniszadzie:
neti neti. Ani to, ani tamto.
Na przykład tak:
(…)
Tym razem zatopili dłuto głębiej, a wtedy przekonali się, że
jądro tej bryły nie jest jednolite.
Odsłonili coś, co zdawało się być boczną ścianą dużej
kuli osadzonej wewnątrz masy. Jej kolor, przypominający kręgi w
dziwnym spektrum meteorytu, był prawie nie do opisania; i tylko
przez analogię nazwali to kolorem.
(...)
Stephen
Rice przejeżdżając rano koło domu Gardnera zauważył, że w
błotnistej ziemi koło lasu po drugiej stronie drogi rośnie dzika
kapusta. Jeszcze nigdy nie widziano kapusty takich rozmiarów, a jej
koloru nie oddałyby żadne słowa.
(...)
A
tymczasem snop fosforescencji dobywający się ze studni coraz
bardziej jaśniał i napełniał skupionych w gromadkę mężczyzn
poczuciem zagłady i potworności, przerastających wszelkie
wyobrażenie, do jakiego zdolne były ich umysły. Już nie tylko
świecił, ale wytryskał światłem; a kiedy ten bezkształtny
strumień nieprawdopodobnego koloru wydostał się ze studni, wszyscy
odnieśli wrażenie, że uniósł się prosto w niebo.
H. P. Lovecraft „Kolor z przestworzy”
Karkołomne, ale sugestywne. A w następnym odcinku opowiem o innym pomyśle na nie-kolor.
Komentarze
Prześlij komentarz