Accelerando
Gdy Tomasz Stawiszyński w rozmowie pt. „O zatrzymywaniu czasu”
zapytany o wrażenie przyspieszania czasu, które odczuwamy starzejąc
się, zaczął mówić o jakimś tam powiązaniu postępu technologii
z naszym postrzeganiem tempa życia, coś się we mnie obruszyło. I
nie chodzi tu o negowanie tego zjawiska psychicznego. Każdy z nas
dostrzega, że z wiekiem tygodnie i miesiące płyną jakby szybciej.
Jest to przedmiotem dowcipów („w dzieciństwie weekend to były
małe wakacje, a teraz to minutowa przerwa między rundami meczu
bokserskiego”), nostalgicznych refleksji przy stole wigilijnym lub
wewnętrznego zdziwienia upływem czasu. Ale zjawisko to było
przypuszczalnie znane od tysięcy lat i żaden postęp techniczny nie
miał z tym nic wspólnego. To, śmiem twierdzić, nasz wewnętrzny,
bardzo prosty zegar.
Każdy z nas pewnie zna to uczucie doskonale: oto znów mamy
początek marca. Ledwie chwilę temu zaczęła się pandemia i
zapadliśmy w pierwszy lockdown. To było tak niedawno. Jak szybko
minął nam ten tegoroczny, dziwny i cichy karnawał? Czas przepływa
przez palce jak garść wody – zaciskamy pięść coraz mocniej i
coraz szybciej uciekają nam jego resztki. Dlaczego tak to odczuwamy?
Nie jestem psychologiem ani filozofem zawodowo. Ale jako inżynier i
człowiek o kilkudziesięciu latach stażu jako istota biologiczna,
mam na ten temat pewną teorię.
Zacznę od posta, który pięć lat temu użytkownik Trieclipse
umieścił na subreddicie „Showerthoughts” („Rozmyślania
prysznicowe”), a który pozwolę sobie zacytować już po polsku:
Dzieci płaczą z byle powodu, ponieważ cokolwiek złego je
spotka, jest dosłownie najgorszą rzeczą jaka dotąd się im wydarzyła. Dorastanie to nieustający proces zdobywania złych
doświadczeń, aż do momentu, gdy małe tragedie stają się
codziennością.
(https://www.reddit.com/r/Showerthoughts/comments/30c6fu/children_cry_over_every_little_thing_because/),
dostęp z dnia 27.02.2021 r. godz. 13:30
Jak ocenić skalę cierpienia, lub nawet bólu w sensie
neurologicznym? Każdy może „przymierzyć” swoje doznania
wyłącznie do swojej pamięci (abstrahując od rozważań duetu Wittgenstein - Kripke). Gdy lekarz w szpitalu poprosi mnie o
wyrażenie doznania bólowego w skali od 1 do 10, to nic mu nie da,
jeśli nie zna (a nie zna) historii zdarzeń bólowych, które
przeszedłem. Podobnie jest z czasem: wymyśliliśmy zegary i
kalendarze, ale wewnętrzna percepcja czasu i szybkości jego upływu
zależy od naszych doświadczeń. I mówię tu o skali makro, czyli
odczuwaniu upływu miesięcy i lat, a nie tylko nudy na ciotczynej
imprezie imieninowej.
W dniu naszych czwartych urodzin, ostatni przeżyty przez nas
miesiąc stanowi w zaokrągleniu 2% czasu naszego całego życia.
Rzadko o tym myślimy, ale w swe czwarte urodziny dziecko nie
przeżyło jeszcze pół setki miesięcy. Pomyśl o tym. O umyśle,
który w ciągu ostatniego miesiąca przeżył jedną pięćdziesiątą
swojego czasu. W dniu czterdziestych urodzin jest to proporcjonalnie
mniej: 0,21%. Jedna pięćsetna. Drobiazg. Dziesięć razy mniej.
Śmiem twierdzić, że to właśnie te proporcje wpływają na nasze
postrzeganie „przyspieszania czasu”. Że nasze umysły ze swoimi
pamięciami widzą czas nieliniowo: w proporcji do czasu przeżytego
i już zapamiętanego.
JacekYerka Nauka chodzenia (źródło) |
Kalendarzami odmierzamy jednakowe odcinki czasu według zegarów
naszego świata: okrążeń wokół słońca, faz księżyca. Ale
nasze umysły nie znają kalendarzy. Widzą, że te kartki wskazują
upływ okresów coraz krótszych w proporcji do tego, co już
przeżyliśmy.
W swojej podróży przez życie płyniemy łodzią na fali czasu
teraźniejszego, ale obróceni plecami do kursu – nie widzimy dokąd
płyniemy, widzimy ile już przepłynęliśmy. Sterujemy życiem w
przyszłość na podstawie tego, co widzimy w przeszłości. Ten
odcinek, który przepłynęliśmy, zawsze ma dla naszego umysłu
długość wynoszącą jedno całe nasze życie. Nic więcej nie
znamy, by móc do czegokolwiek porównywać. Te matematyczne
abstrakcje, które budują sobie płaty ciemieniowe naszego mózgu,
nijak mają się do tego, co faktycznie czują sobie móżdżek i
hipokamp. Ich czucie jest o wiele prostsze i o wiele starsze.
Mój dzisiejszy komentarz nie wniesie nowości do dyskusji, bo służy tylko temu, by potwierdzić, że mnie też się tak wydaje. Kalendarze zewnętrzne nie są potrzebne wewnętrznemu ja, tylko ludziom, którzy że sobą współpracują, jako punkt odniesienia. Są wszak bardziej znane niż inne fakty, do których możemy się odnosić, tłumacząc, kiedy coś się wydarzyło: "To było wtedy, gdy ciocia M. skręciła nogę" albo "Zdarzyło się to w tym roku, gdy wielka burza w Puszczy Piskiej". Pomijając fakt, że znajomi z Tajlandii nie będą umieli namierzyć tych faktów w swoim życiu, to jak opisać punkty odniesienia w przyszłości? I tu kalendarz. Ale wewnątrz nas czas ma inne tempo, bardzo nasze.
OdpowiedzUsuń"Kalendarze zewnętrzne nie są potrzebne wewnętrznemu ja, tylko ludziom, którzy że sobą współpracują, jako punkt odniesienia."
UsuńW sumie, to zaczęło się od rolników, żeby nie przespali pory siewu, żniw, czy tam robienia sumeryjskich chochołów na sumeryjską zimę... Ale bardzo szybko przeszło na współpracę międzyludzką i można nawet się zastanowić jak bardzo stały się narzędziem opresji (że tylko wspomnę pojęcie "deadline")
Brzydkie słowo na "d"...? ;)
UsuńZnam brzydsze, jak np. ASAP...
UsuńOch... 🤭
Usuń