Władza czwarta i piąta: kultura przemocy

Wbrew pozorom nie będzie o polityce. Ale będzie o władzy, medialnej i ekonomicznej. Będzie o sile, przemocy i sterowaniu.
    Do tej pory pamiętam scenę z „Dyskretnego uroku burżuazji” Buñuela, gdy Don Rafael Acosta, grany fenomenalnie przez Fernando Reya, tłumaczy terrorystce z Rewolucyjnej Armii Dzieciątka Jezus, że „przemoc nie jest żadnym rozwiązaniem”. Terrorystka nie oponuje, gdyż don Acosta trzyma przy jej twarzy rewolwer.
    Różne są poziomy hipokryzji i różne są rewolwery. Ostatnio wprowadzono do prawa karnego pojęcie „przemocy ekonomicznej”, gdy jedna ze stron w małżeństwie jest znęca się psychicznie nad drugą wykorzystując jej uzależnienie ekonomiczne od siebie. Jakoś od razu pomyślałem, że w małżeństwie to jest przemoc, a w pracy to już zwyczajna kultura korporacyjna. O statusie państw PIGS nie wspomnę. Ale obrazkiem jeszcze lepszym są stosunki panujące między bankami a klientami. Klient przychodzi do banku po kredyt, bo chciałby móc godnie mieszkać. Bank zagląda mu w każdy otwór dochodów (normą jest przedstawianie sześciomiesięcznego pełnego wyciągu z konta bankowego – wyjątkowo upokarzające doświadczenie, nawet nie bywając w Queens Clubie i nie korzystając z escort service). Potem dostaje się umowę „do akceptacji”, broń wszyscy święci do negocjowania, a w umowie jak rodzynki w cieście nawtykane warunki typu ubezpieczenia domu, siebie i rodziny do trzech pokoleń wstecz i wprzód. Za to dostajemy twardą walutę z twardym warunkiem: spłata według formuły arytmetycznej: rata kapitałowa (z góry określona) + indeks WIBOR/LIBOR + marża banku (z góry określona). No i trudno. Płać i płacz. Jeśli wziąłeś kredyt w walucie obcej (co też jest chybotliwe, bo większość kredytobiorców nie widziała franka na oczy, gdyż wszystkie operacje były w złotówkach), to w przypadku nagłego skoku kursu waluty możesz albo sprzedać nerkę, albo bank Ci dom zabierze. W końcu umowa to umowa, nie?
    Ale co się dzieje, gdy zachodzi taka dziwna sytuacja, jak ujemny indeks LIBOR? Popłoch w banku. Nadal są na plusie (ujemny LIBOR nie skompensował jeszcze marży), ale w telewizji leją krokodyle łzy, że klienci chcą ich ograbić. Ci sami klienci, których oni chwilę temu chcieli zlicytować i doprowadzić do ostateczności (wiecie, że najwięcej samobójstw w Polsce popełnia się z przyczyn ekonomicznych?). Nagle okazuje się, że arytmetykę też da się zreformować i -0,75%=0%. Moja pani z matematyki wstawiła by im gałę i kazała powtarzać klasę mówiąc, że nic dobrego z nich nie wyrośnie. Miała rację. Wciska się  kredytobiorcom jakieś aneksy na siłę i ciemnotę na wizji. W końcu umowa, to tylko umowa, nie?
    I to nie jest przemoc ekonomiczna? Jadąc żargonem: znęt jak byk.
    A teraz idziemy dalej. Pan X wziął kredyt w banku internetowym. Dostał elektronicznie umowę, więc mógł ją edytować. Dla zgrywy napisał, że bank do dnia tego i tego umorzy mu kredyt zgodnie z odsetkami. Wydrukował, podpisał i odesłał do banku. Czekał na awanturę jakiej świat nie widział, ale zamiast tego dostał informację, że umowa została potwierdzona, podpisana, zawarta, pieniądze w drodze. Trzech pracowników banku na każdej stronie postawiło swoje parafki. Klient zdziwiony, ale uśmiechnięty.  W danym dniu składa wniosek o umorzenie powołując się na umowę i nagle w banku konsternacja. Płać i płacz, tak to było? Nie. Zaczyna się szukanie kruczków i zawoalowane groźby. Wytykanie nieuczciwości, które brzmi jak gderanie prostytutki na upadek moralności. W końcu umowa, to tylko umowa.
    Ale w tej sytuacji klient wzywa kawalerię. Media rozgłaszają całą rzecz ku uciesze gawiedzi, która mając jako taki chleb powszedni z „markietu”, szuka teraz igrzysk. Włącza się w sprawę imć pan Maciej Samcik, dziennikarz ekonomiczny pewnej poczytnej gazety, a do tego bloger. Pozwolę sobie teraz w całości zacytować obszerny fragment pochodzący z jego posta. Podkreślenia moje.

Ja z kolei napisałem do banku list z prośbą o potraktowanie klienta nie jak oszusta i cwaniaka, lecz jako testera procedur w banku. Klient wykrył dziury i należą mu się podziękowania, a nie kara. Poinformowałem też, że właśnie dlatego miłosiernie nie ujawniłem nazwy instytucji finansowej, z którą pogrywał sobie czytelnik, by bank miał szansę zachować się przyzwoicie. Bo, szczerze pisząc, obawiałem się, że jeśli bank nie będzie miał już nic do stracenia, to klient będzie miał w sądzie sprawę o próbę oszustwa, czy jakieś inne przestępstwo związane z samowolnym poprawianiem umowy adhezyjnej, opartej na wzorcu. W banku - jak relacjonuje mi klient - pomyśleli dłuższą chwilę i zaoferowali takie oto salomonowe rozwiązanie: klient podpisuje aneks, w którym strony usuwają sporny dopisek klienta, a w zamian bank w innym miejscu umowy zmniejszy klientowi procentowanie kredytu do zera. Innymi słowy - w ramach ugody klient otrzyma kredyt bez odsetek. Mój czytelnik początkowo zaproponował, że spłaci tylko połowę kredytu, ale poprosiłem go, by przystał na propozycję banku. I - z tego co wiem - tak właśnie się stało.
G. Samcik, blog „Subiektywnie o finansach”
post pt. „Zrobił dopiski do umowy kredytowej, a bank ich nie zauważył.
 Znam już finał tej historii!” z dnia z dnia 26.02.2015 r.
adres:  http://samcik.blox.pl/2015/02/Zrobil-dopiski-do-umowy-kredytowej-a-bank-ich-nie.html
dostęp z dnia 27.02.2015 r.

 Szlachetny pan redaktor zwrócił się do banku, a oni pod wpływem perswazji i otaczającej go charyzmy zbledli, zgięli się w pół i pojąwszy niegodność swego działania, w pył się rzuciwszy szaty jęli rozdzierać i wołać: „Cóżeśmy uczynili temu niewinnemu! Jakże swą winę odkupić możemy?”. No nie. Pan Samcik zrobił dokładnie to samo co don Acosta: wytłumaczył terrorystom, że przemoc nie jest żadnym rozwiązaniem. Trzymając ich na muszce rewolweru („poinformowałem też, że właśnie dlatego miłosiernie nie ujawniłem nazwy instytucji finansowej (...)”).
    Paradne. I dlatego właśnie media są nazywane czwartą władzą: bo samotny rewolwerowiec mógł na łamach gazety podać nazwę banku i odstrzeliłby im klientów, niczym Bezimienny głowę bandyty u Sergio Leone. Ale o ile w przypadku władzy rozumianej jako państwo, wytworzono mechanizmy kontroli (kwestią dalszą jest ich wydajność), to w przypadku banków i mediów mamy do czynienia ze zwyczajną przemocą. A przemoc, jak ją zdefiniowała Simone Weil, to zdolność przemieniania ludzi w zwłoki.

Głupcami nie opiekują się bogowie. Głupcami opiekują się silniejsi głupcy.
L. Niven „Pierścień”

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wdowi post

Nim napiszesz post

Polak mały, sztuczka kusa

Wandalizm intelektualny

O wykręcaniu ludziom numerów

Śpiulkolot a sprawa polska

Accelerando

Konkluzja wujka Staszka #12: Pseudonimy

Pies imieniem Brutus

Paranormal Wilkowyje