Ostatni tygrys
Byłem wczoraj w
bibliotece. Samo w sobie nie jest to żadnym nadzwyczajnym
osiągnięciem, choć pewnie kilku złośliwców zapytałoby: „A
co? Padało?”. Byłem w Bibliotece Miejskiej w Gliwicach, gdzie
miesiąc temu reaktywowałem się jako czytelnik. Wtedy miałem mniej
czasu na rozglądanie się po półkach. Zauważyłem tylko ubytek
regałów. A może się starzeję? Nie od dziś wiadomo, że
wspomnienia są mocno rasowaną wersją dziejów – zatem może
jedynie w mojej pamięci biblioteka miała więcej regałów, były
one dłuższe i niosły więcej książek?
Zmienił się układ.
Mniej jest fantastyki, nie ma wyodrębnionej półki na horror i –
Bogu niech będą dzięki – nie ma wyodrębnionej półki na
„romanse”. Tyle zauważyłem wtedy. Teraz mogłem więcej czasu
poświęcić na przyglądanie się zawartości. I upewniłem się, że
doszło do przerzedzenia księgozbiorze. Owszem, został
uaktualniony, ale kosztem starych pozycji. Mając jakieś blade
wyobrażenie dotyczące gospodarki bibliotecznej zaakceptowałem ten
stan rzeczy. Nawet nie mam pretensji do tego, że wymiana nie odbyła
się „jeden za jeden”, ani, że nowe książki pojawiają się w
jednym egzemplarzu, a nie w czterech, jak onegdaj.
Przejrzałem zawartość
działu „literatura iberoamerykańska” traktując to jako próbę
stanu księgozbioru. Zniknęła zdecydowana większość książek wydawanych w
latach 70. i 80. przez Wydawnictwo Literackie w serii Proza iberoamerykańska, co akurat mnie nie dziwi, gdyż spora ich część
nie reprezentowała sobą wysokiego poziomu. Były to na siłę
drukowane utworki „zaangażowane społecznie”. Mam ich kilka na
półce, zakupione u bukinistów po trzy zeta za dwie sztuki. Zęby
bolą od czytania. Wierzcie mi. Ale były między nimi i dzieła
dużego formatu: Cortazar, Borges, Vargas Llosa, Fuentes, Marquez,
żeby przejść tylko po „celebrytach”. Zniknęły w większości
z bibliotecznej półki. Zastąpiły ich nowe wydania klasyków,
między innymi eleganckie wydania Llosy z panienkami na okładkach.
Pojawiło się dużo – i to w twardych okładkach – pozycji
Isabel Allende. Za to nie mogłem znaleźć Roberto Arlta „Siedmiu
szaleńców”. Poczułem się osobliwie. Po powrocie do domu
sprawdziłem jeszcze w internetowym systemie bibliotecznym, czy po
prostu ktoś tej książki nie wypożyczył. Nie. Zostały w
mieście tylko trzy egzemplarze, każdy z nich w innym końcu miasta,
w bibliotecznych filiach mieszczących się na pudełkowatych osiedlach
dziesięciopiętrowych mrówkowców, które prowadzą chów klatkowy
nastolatków karmiąc ich internetem i telewizją kablową.
Oczywiście – wszystkie egzemplarze są dostępne, a zatem kurzą
się i w następnej rotacji księgozbioru zostaną „wycofane”.
Innymi słowy – oglądam egzemplarze skazane na zagładę.
To osobliwe, uczucie
które nawiedziło mnie w bibliotece, to świadomość, że oto traci
się z powszechnego dostępu świetna, choć mało znana książka.
Powieść autora, którego Cortazar w swoich utworach wspominał z
wielką atencją. Powieść, która wyprzedziła swój czas ukazując
korzenie i mechanizmy autokratyzmów, czy wręcz dyktatur,
jednocześnie nie przestając portretować psychologii człowieka
znajdującego się na dnie. Właściwie to jest to portret
psychopatologiczny, którego kontynuatorem będą potem Ballard,
McCarthy i Palahniuk. A przy tym znając ich twórczość wraca się
do Arlta znajdując w nim fascynującą... no.. hmm.. świeżość?
Jeśli można w kontekście scenerii „Siedmiu szaleńców” użyć w ogóle
takiego epitetu.
No ale już za chwilę,
poza moim egzemplarzem, nie ujrzę już tego tytułu. Myślę, ze
podobnie czują się zoolodzy myśląc o tygrysie syberyjskim, który
został uznany za gatunek wymarły – obecnie żyje na świecie już
tylko około trzech setek tych zwierząt. Zbyt mało, by odbudować
zdrową populację.
Gdyby ktoś mnie znów
zapytał „po co kupujesz książki, które możesz wypożyczyć z
biblioteki”, odpowiem: „bo niektórych zaraz tam nie będzie, a
warte są ochrony przez zapomnieniem.” Taki mój ogród
biblioteczny w miejsce zoologicznego. Albo mój „park jurajski”.
A z ewolucją nie będę walczył. Ludzie wolą „Ewę Lunę” niż
„Siedmiu szaleńców”. Niewiele mogę na to poradzić.
Ja nie chcę wcale
walczyć z czasem, wspomnieniami,
bo w przemijaniu drzemie
cały życia smak.
Spojrzę raz tylko i
uśmiechnę się - ot tak -
do paru chwil co były
kiedyś między nami.
G. Turnau „Było kiedyś
między nami”
Komentarze
Prześlij komentarz