Masz jeszcze jeden wybór
Pisałem
czas jakiś temu (cóż za eufemizm, miesięcy ze trzydzieści!) oksiążkach, które w ręce czytelnika dają wybór rozwoju sytuacji,wybór drogi fabularnej. Co zrobisz? Czy otworzysz drzwi, gdy pukają?
Czy uratujesz krwawiącego przeciwnika? I tak dalej.
A
dziś opowiem Ci o jeszcze innym wyborze. Wyborze interpretacji. Bo i
tak można do rzeczy podejść. Można przyjąć pewną interpretację
utworu, która wszystko zmienia, która obraca całą historię na
nice i ukazuje nam sytuację zupełnie inną.
Wskaże
tylko dwa utwory, jak dwa przykłady: jeden oczywisty, drugi
subtelny. Oba mistrzowskie. Zaczynajmy zatem!
Pierwszym
jest film Martina Scorsese z roku 2010 pt. „Wyspa tajemnic”
(oryginalny tytuł: „Shutter Island”) z Leonardo DiCaprio i
Markiem Ruffalo w rolach głównych. Choć nie. W rolach
najczęstszych pod względem czasu ekranowego. Bo role główne to
Leonardo DiCaprio grający jednego z agentów FBI i Ben Kingsley
grający doktora Cawleya. Grający drugiego z agentów Mark Ruffalo,
choć lubię go jako Hulka, po prostu zostaje zepchnięty na bok tym
starciem tytanów. I mówię Ci, że gdy Ben Kingsley zamknie oczy po
raz ostatni, wtedy wszyscy się zorientują, jakiego aktora stracili.
Takiego Alana Rickmana razy trzy. Ale do rzeczy. O czym jest film? O
dwu agentach, FBI, którzy przybywają na wyspę nieopodal Bostonu
(Nowa Anglia, Providence, Arkham, czujesz ten klimat?), na której to
z zakładu psychiatrycznego znika pacjentka. Prowadzą śledztwo w
sprawie jej zniknięcia. A nim je skończą, okaże się, że
zaginionym pacjentem jest grany przez DiCaprio agent Daniels, a całe
śledztwo – terapią umyśloną przez doktora Cawleya. A może
jednak nie? Może jednak naprawdę zniknęła pacjentka, a
zaszyfrowana wiadomość była prawdziwa? Może próba obrócenia
agenta federalnego w pacjenta to zagranie va banque Cawleya, któremu
grunt usuwa się spod nóg, gdy na jaw wychodzą mroczne sprawy,
które miały zostać w obrębie wyspy?
Ten
film to majstersztyk. Sami musimy zdecydować, w którą stronę
pójdziemy z interpretacją. Komu zaufamy, komu zarzucimy kłamstwo.
Czy uznamy Danielsa za pacjenta, czy prawdziwego stróża prawa.
Wybór pozostaje w naszych rękach. A dokonany wybór spolaryzuje określony sposób odczytania fabuły.
Jedyna, prawdziwa oś fabuły (źródło) |
Drugim
utworem, o którym chcę opowiedzieć, jest „Kupiec wenecki”
Shakespeare’a. Jest to dla mnie jeden z tych utworów, które
powodują, że myślę o jego autorze jako o geniuszu, choć nie wiem, czy był
świadom tego, co pisze. Czy jest tak, że był tego geniusza piórem,
a słowa same płynęły przez niego, niczym przez odbiornik radiowy?
Ale do rzeczy.
Ma
Porcja trzy szkatułki: złotą, srebrną i ołowianą. Jedna z nich
skrywa jej konterfekt, a kto go odnajdzie, ten Porcję poślubi.
Natychmiast. Mają szkatułki opisy im przypisane: na złotej pisze,
że ten, który ją wybierze otrzyma to, czego wielu pożąda; na
srebrnej: że otrzyma to, na co zasłużył; na ołowianej: że kto
ją wybierze, wszystko musi na szalę rzucić. Widz, tudzież
czytelnik, zaprawiony w baśniach Grimmów i Andersena, doskonale
wie, że należy wybrać ołowianą, ale nie o tym chciałem mówić.
Zwróć, proszę uwagę, jak się zachowują zalotnicy. Zakładam w tym miejscu, że znasz tekst, lub możesz po niego sięgnąć. Każdy z kandydatów do ręki
po swojemu interpretuje
przesłanie
danej szkatuły. Taką szkatułą jest też
cały
ów dramat. Reżyser chcąc go wystawić musi go zinterpretować,
albo w sposób antysemicki, albo wręcz przeciwnie, ukazując
Shylocka jako ofiarę.
Tak! Tekst napisany przez Stratfordczyka jest świetne zbalansowany.
Można położyć większy akcent na odstręczających cechach
Shylocka, zohydzić starego Żyda, a można ukazać go jako
człowieka, który staje przeciw całemu miastu: sługa go opuszcza,
córka ucieka do chrześcijanina i jeszcze okrada, a dłużnicy
pogardzając nim pożyczają odeń duże sumy, których nie
zamierzają spłacać. Dlaczego nie traktują go z godnością, na którą zasługuje ludzka istota? Toteż
Shylock skarży się:
Jeśli
kłujecie nas, czy nie krwawimy? Jeśli łaskoczecie nas, czy nie
śmiejemy się? Jeśli trujecie nas, czy nie giniemy?
W.
Shakespeare „Kupiec wenecki”, akt III, scena 1
Cały
ten monolog jest tą przeciwwagą, do wszystkich tych momentów,
gdy widzimy go wręcz w paroksyzmach zachłanności. Można
wytykać mu, że biadoli nad diamentem i dublonami, ale pierwej pyta
Tubala, swego przyjaciela, czy odnalazł jego córkę. Tak, jak
zapytałby każdy normalny ojciec. I teraz zagwozdka reżysera: czy
Shylock ma z trwogą i nadzieją pytać o córkę, a potem marudzić
o skradzionym diamencie, czy ma zdawkowo o
córkę zapytać a potem pomstować za utratę diamentu z Frankfurtu za całe dwa tysiące dukatów?
Można
zrobić z Shylocka potwora, można i zrobić z niego weneckiego
Hioba. Szkatuła jest opisana tekstem dramatu. Wybór należy do
Ciebie.
Wielość odczytań jest podstawą dobrego tekstu kultury (również poezji). I „Wyspa tajemnic”, i „Kupiec wenecki” dopuszczają różne interpretacje, a film Scorsese obfituje przy tym w mylące tropy i sprawia, że widz najzwyczajniej w świecie gubi się w domysłach. To zasługa konwencji świata na opak. Dzięki niej nie wiadomo, kto jest kim, reguły gry zaprzeczają zdrowemu rozsądkowi, żebrak jest przez chwilę królem, król żebrakiem albo błaznem, a błazna w ogóle nie ma. ;-) Tylko taki mistrz jak Scorsese potrafi wyjść z tego obronną ręką. Film jest błyskotliwy. I zgadzam się z Twoją oceną aktorstwa Bena Kingsleya. To wybitny aktor drugiego planu, chociaż nie każda rola, którą przyjął, warta była jego zainteresowania. Ale za to udowodnił we wszystkich takich przypadkach, że aktor z prawdziwego zdarzenia zrobi coś z niczego.
OdpowiedzUsuńAno właśnie. Ten brak błazna to nawiązanie do "Opisu pewnego wybiegu" ;-) http://marginopis.blogspot.com/2012/09/opis-pewnego-wybiegu.html
UsuńChyba jednak jestem zbyt egocentryczny ;-P
Co do B. Kingsleya: zrobić coś z niczego. Ano tak. najlepszym przykładem jest "Gra Endera", gdzie zagrał "to coś", co zostało z książkowego Rackhama w sposób, który ratował nieco ten film (drugi taki "ratownik" to Ford, ale to już kwestia genów i emploi scenicznego). A w "Shutter Island" stary Ben wspina się na wyżyny. IMHO.
Ba, i teksty, które pozwalają na takie interpretacje (a tak po prawdzie to większość pozwala -- trzeba tylko tę interpretację znaleźć) są najciekawsze: przy czym nie do końca powiedziałabym, że ona pozostaje niezmienna. Może się zmieniać i robi się jeszcze ciekawiej niekiedy ;).
OdpowiedzUsuńHmmm... O czym mówisz, pisząc, że "nie do końca pozostaje niezmienna"?
UsuńBo ja myślę, że w obrębie jednej lektury jest ona niezmienna. Nasza interpretacja stanowi pewien ukonstytuowany "świat". Ponowimy lekturę 9nawet w myślach ją poddając refleksji) i otrzymamy inny "świat". W jednym Daniels jest agentem, w drugim - pacjentem.
A Twoja myśl?
Ach, rozumiem -- zrozumiałam Twoją myśl trochę inaczej: że pozostajemy z taką interpretacją; jeśli pozostajemy -- ale do kolejnej lektury, to mówimy właściwie o tym samym :-).
UsuńNo widzisz... Inaczej Twoje słowa *zinterpretowałem*... X-D
UsuńA ja bym jeszcze nawiązała do słów Pyzy Wędrowniczki o zmieniającej się interpretacji. Jak pamiętasz, Altti, Antygona jest takim utworem, który nadaje się jako przykład do każdego tematu w literaturze. Przedstawione w nim postawy bohaterów: Antygony, Ismeny, Kreona i innych podlegają interpretacji pozostałych bohaterów oraz widza (czytelnika). Punkt widzenia zależy od własnej sytuacji (patrz: Ismena - młodsza siostra lub Strażnik obawiający się o życie) i w przypadku widza (czytelnika) zmienia się z czasem. O ile kiedyś wczuwałam się w rolę Ismeny, to teraz wydaje mi się, że umiem zrozumieć, czym kierował się Kreon jako władca. I żeglując z Grecji na "Wyspę tajemnic" - reżyser i aktorzy potrafią zasugerować raz jedno, raz drugie rozwiązanie (i chwała im za świetny warsztat), ale interpretacja zależy od tego, co w danej chwili jest w widzu, prawda? I dzięki temu rozmowy po filie są tak interesujące.
UsuńJa to się spóźniam z odpowiedziami ;-)
UsuńA co do meritum - święta racja. Aczkolwiek dochodzi jeszcze skandal z kimś, kto udaje Mnemozyne (patrz dzisiejszy post), czyli reżyser z ekipą (twórcy dzieła) coś nam sugerują, a my i tak czytamy swoje...
Świetny tekst! Dzięki ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Takie tam... rozkminy spod prysznica ;-P
UsuńSłyszałam o "Shutter Island", choć nie miałam szansy obejrzeć. Wszyscy zgodnie twierdzą, że film świetny. A co do interpretacji - myślę, że każdy rozumie rzeczy na swój sposób, a im więcej niewiadomych, tym bardziej twórczość wpływa na odbiorcę. Ot, np. taki film "Inception" (zostańmy przy Leonardzie DiCaprio - po "Titanicu" zawrócił mi nawet na chwilę w głowie...;-) - zakończenie można rozważać na dwa różne sposoby i do tej pory nie daje mi spokoju. ;-)
OdpowiedzUsuń"Shutter Island" musisz obejrzeć. Musisz ;-) A co do "Inception", to jest tam kilka rzeczy wartych przemyślenia, począwszy od śmierci bohaterki. Bo właściwie dlaczego skoczyła, zamiast użyć tego testowego przedmiotu (di Carpio miał taki metalowy bączek do tego celu)? Ale to dłuższa rozmowa... :-)
Usuń