Sezon burz
–
Opuście stengę! Żywo!
Niżej, niżej!
Grotem go pod wiatr ustawić!
Przekleństwo na ten skowyt!
Przekrzykują burzę i nas
przy pracy.
W. Shakespeare „Burza”
(przeł. M. Słomczyński)
Czy zauważyliście, jak ważna
jest dla literatury figura burzy?
Burza jest jak wykrzyknik.
Nigdy nie pojawia się w utworze bez powodu. I najczęściej nie
upływa bez konsekwencji. Czasem jest zaledwie podkreśleniem
nastroju, jak w powieści pisanej przez Snoopy’ego, sympatycznego
beagla z komiksu „Fistaszki”, która zaczyna się od osławionej
frazy „Była ciemna i burzliwa noc”. Z drugiej strony może być
burza kluczowym momentem zawiązania akcji – jak w przytoczonym na
wstępie dramacie Stratfordczyka. Między nimi zaś rozściela się
cała skala burz, od letniego pogrzmiewania, które stanowi tło
makbetowskim wiedźmom, do huraganu zmiatającego miasta, jak u
Sapkowskiego w powieści, od której zaczerpnąłem tytuł, lub u
Marqueza, gdy wiatr zabiera Macondo (owszem, wiem, że mowa tam tylko
o wietrze, bez gromów i bez deszczu).
Latarnia Maracaibo, niemal nieustająca burza u ujścia rzeki Catacumbo (źródło) |
Snoopy ma pierwszeństwo.
Jak bardzo kultowy jest cytat z
powieści przemiłego pieska, zdałem sobie sprawę dopiero gdy
w powieści Italo Calvino „Jeśli zimową nocą podróżny”
natknąłem się na taki ustęp:
Na
ścianie naprzeciw mojego biurka wisi plakat, który mi podarowano.
Piesek Snoopy siedzi przed maszyną do pisania, a w dymku czytamy
zdanie: „Była ciemna i burzliwa noc...” Za każdym razem, gdy tu
siadam i czytam: „Była ciemna i burzliwa noc”, bezosobowość
tego incipitu zdaje się przede mną otwierać przejście z jednego
świata do drugiego, z czasu i przestrzeni tu i teraz w czas i
przestrzeń napisanej strony. Urzeka mnie początek, który stwarza
niewyczerpane, wielorakie możliwości dalszego poprowadzenia akcji,
przekonuję się, że nie ma nic lepszego nad konwencjonalne
rozpoczęcie utworu, nic lepszego od wstępu, po którym można
spodziewać się wszystkiego i niczego. Zdaję sobie też sprawę, że
ten pies mitoman nigdy nie zdoła dołączyć do pierwszych pięciu
słów dalszych pięciu czy dziesięciu wyrazów nie rozwiewając
czaru.
I. Calvino „Jeśli zimową
nocą podróżny”
Profesor Calvino wiedział, o
czym pisze. Będąc jednocześnie literatem, jak i literatury
teoretykiem, widział całą potencjalność takiego otwarcia tekstu.
To właśnie zrobił Shakespeare.
Postawmy się w sytuacji widza
elżbietańskiego teatru. Przyszliśmy na przedstawienie o tytule
„Burza”. Przedstawienie się zaczyna, akt pierwszy, pierwsza
scena, nie mija kilka minut, a tytułowa burza spycha statek na
skały. Za Eliotem chcemy zapytać jakie to morza brzegi? Jakie
skały siwe? Wyspy jakie? Nic nie wiemy. Pyskówka między
pasażerami a załogą niewiele przed nami odkrywa. Są jacyś
dworzanie, król pod pokładem, jak wynika z rozmów. I śmierć za
burtą. Scenę kończy dobitne zdanie godne hollywoodzkich
one-linerów: „Wolałbym suchą śmierć”. Niewiele się
dowiedzieliśmy ponadto, że była to ciemna i burzliwa noc.
Efektownie też wykorzystuje
Shakespeare burzę w „Makbecie” czyniąc z niej scenografię dla
wystąpienia trzech wiedźm. Czy tylko scenografię? Grzmoty i
błyskawice towarzyszą obu ich wystąpieniom, obu spotkaniom z
Makbetem. I mimo iż to Zeus dzierży przydomek Gromowładnego, to
właśnie trójosobowa Hekate (tak świetnie potem rozegrana przez
Gaimana w cyklu o Sandmanie/Morfeuszu/Władcy Snów) zdaje się być
w „Makbecie” uosobieniem burzy.
Bo czymże jest dla nas burza?
Połączeniem aż trzech żywiołów: wichru, wody i ognia
niebieskiego. Czymś co budzi nasz niepokój (zakładam, że już nie
trwogę). Zatem doskonale nadaje się do wykorzystania w literaturze
jako element narzucający nastrój grozy, napięcia,
niebezpieczeństwa. A na pewno odarcia z komfortu. Doskonale rozumiał
to E. A. Poe. Toteż jedno z najbardziej niepokojących swoich
opowiadań, „Metzengestein”, kończy sceną epickiego pożaru i
śmierci głównego bohatera. Ale żeby wzmocnić swój przekaz każe
się temu wszystkiemu odbyć – rzecz oczywista – w ciemną i
burzliwą noc:
Pewnej
nocy burzliwej Metzengerstein, z ciężkiego snu ockniony, wybiegł
jak obłędny z komnaty i, pośpiesznie dosiadłszy rumaka, zabrnął
w poskokach do labiryntu lasu.
E. A. Poe „Metzengerstein”
(tłum. B. Leśmian)
Ma też burza i w naszej
literaturze ważne miejsca. Juliusz Słowacki, przypuszczalnie za
Shakespearem, używa burzowej scenerii w „Królu-Duchu” do
rozpoczęcia fabuły:
Ja,
Her Armeńczyk, leżałem na stosie
Trupem…
przy niebios jasnej błyskawicy;
Kaukaz
w piorunów się ciągłym rozgłosie
Odzywał
do ech ciemnej okolicy.
Niebo
sczerniało… ale świeciło się
Grzmotami,
jak wid szatańskiej stolicy.
A
ja świecący od ciągłego grzmota
Leżałem.
— Zbroja była na mnie złota.
J. Słowacki „Król-Duch”
Rapsod I, Pieśń I
Burza towarzyszy naszemu
Herowi-Popielowi także na zakręcie życia, gdy nieświadom wpada w
sidła przeznaczenia:
Tu
patrz! jak straszne są duchowe sprawy!
Jakie
okropne zastawiają sidła!
Raz,
gdy z dalekiej wracałem wyprawy,
A
piorunów się różne malowidła
Przez
długi deszczu włos świeciły krwawy,
Ja
i rycerze ujrzeliśmy skrzydła
Orłów
pobitych… w tak wielkiej ilości,
Jak
na cmentarzach gdzieś Germanów kości.
J. Słowacki „Król-Duch”
Rapsod I, Pieśń I
Miłosiernie nie będę
wspominał sceny narodzin Popiela i tego co wyprawiała Róża, jego
matka, gdyż archaiczny język Słowackiego brzmi w tym miejscu już
dla nas nieco śmiesznie. Wspomnę tylko, że traktowała małego
Popiela jak „skrę piorunową”. Zresztą burzowa retoryka
towarzyszy Popielowi aż do sceny zgonu, twarzą w twarz z kometą,
gdy spopiela go ogień, to mamy przeświadczenie, że bohater
został rażony piorunem, choć z uważnej lektury wynika, że tak
nie jest.
Niesamowitość burzy
wykorzystał także S. Rushdie w swej ostatniej (dotąd) powieści,
gdy zaczyna nowojorską część opowieści od słów:
Z
górą osiemset lat później, a teraz już przeszło tysiąc lat
temu, w miejscu oddalonym o ponad trzy i pół tysiąca mil, na
miasto naszych przodków spadła niczym bomba wielka nawałnica.
S. Rushdie „Dwa lata osiem
miesięcy i dwadzieścia osiem nocy”
Po tym zdaniu następuje opis
apokaliptycznych zniszczeń, któremu uległo Wielkie Jabłko, ale
jest to niczym, wobec spustoszenia, któremu ulega życie jego
mieszkańców. Burza, która dewastuje tam miasto jest tym
hitchcockowskim gambitem, trzęsieniem ziemi, po którym napięcie
narasta. Pioruny stają się tam także bronią przeciw dżinnijskim okupantom, a jedna z bohaterek nosi imię Burzyczka. Można byłoby zaryzykować stwierdzenie, że całą powieść czuć ozonem.
Myślę, że nie powinienem
pomijać specyficznej nowelki Williama Austina pt. „Peter Rugg,
zaginiony”, która pochodzi z 1824 roku (zwracam uwagę na datę,
gdyż w Europie szaleje już romantyzm). Nowelka ma modną podówczas
formę listu (innym przykładem jest „Frankenstein, czyli
współczesny Prometeusz” M. Shelley), w którym pan Dunwell
relacjonuje swoje spotkanie z Peterem Ruggiem, człowiekiem, który
swym zachowaniem naraził się był na klątwę wiecznej tułaczki. Rugg przemierza północno-wschodnie regiony Stanów Zjednoczonych z
dzieckiem u boku, w swym zniszczonym powoziku zaprzężonym w konia,
który jest postury wołu. Zmierza on niezmordowanie do Bostonu, by
zdążyć do domu przed nocą, ale lata mijają, a on nie może
dotrzeć na miejsce. W pewnym momencie zjawił się nawet u drzwi
swego domu na Middle Street w Bostonie, ale o pokolenie zbyt późno
– nikt nie znał jego, ani jego krewnych, czy znajomych, w dodatku
ulicom pozmieniano ich nazwy. Peter Rugg stał się lądowym
Latającym Holendrem, Żydem Wiecznym Tułaczem w wersji Nowego
Świata. A zawsze towarzyszy mu burza:
Na
pytania odpowiedział, że owego mężczyznę i jego pojazd spotkał
był w ciągu dwóch tygodni w czterech różnych stanach; że zawsze
tamten dopytywał się o drogę do Bostonu, i że za każdym razem
taka burza jak dzisiejsza zalewała mu wóz i cały towar (…)
W. Austin „Peter Rugg,
zaginony”
Peter Rugg sam sobie był
winien, jak się dowiadujemy. Jak to często bywa – słowo ptakiem
wyleci, klątwą powróci. Oto jak się sprawa zaczęła:
Rugg
wzbraniał się, Cutter nastawa coraz gwałtowniej:
–
Ależ mój drogi! Burza nie
mija, wkoło czarna noc! Kto widział, narażać tak dziecko! Masz
otwarty powozik, a burza wzmaga się z każdą chwilą!
–
Niech się wzmaga! –
wykrzyknął Rugg i zaklął jeszcze: – Choćby burza ta miała
trwać wiecznie, dojadę dziś wieczór do domu, albo mogę go więcej
nie oglądać!”. Z tymi słowy zaciął konia, który ruszył z
kopyta i zniknął w ciemności.
W. Austin „Peter Rugg,
zaginony”
Mamy tu klasyczny sztafaż
romantycznych motywów: burza, klątwa, wieczna tułaczka. Jest to
tak nośna kombinacja, że pod koniec XIX stulecia Peter Rugg był
już postacią należącą do nowoangielskiego folkloru i bohaterem
opowieści na dobranoc (aż mi się przypomniała „Ballada o
toksycznej niani” Grupy Rafała Kmity)
Powinniśmy na koniec wrócić
tam, gdzie zaczęliśmy – na morze. A jest tak opisów zmagań
burzowych co niemiara, żeby tylko wymienić Conrada, Londona i
Verne’a na samym początku. Ale po krótkiej analizie ilości
materiału, o którym warto byłoby opowiedzieć, postanowiłem nie
nadużywać Twojej cierpliwości i zakończę w tym miejscu.
Riders
on the storm.
Riders
on the storm.
Into
this house we're born
Into
this world we're thrown
Like
a dog without a bone
An
actor out alone
Riders
on the storm.
THE
DOORS „Riders on the Storm”
Tak się przewrotnie zaczęłam zastanawiać, czy są jakieś literackie burze bez konsekwencji? Żaden tam piorun dramatycznie rozdzierający niebo, kiedy coś się dzieje -- ale kiedy zupełnie nic się nie dzieje, po prostu przetoczyła się nad bohaterami burza? Usiłuję wymyślić jakiś przykład, ale póki co marnie mi idzie ;-). Masz jakiś pomysł?
OdpowiedzUsuńJak zwykle spóźniam się haniebnie z odpowiedziami. Aczkolwiek przeczytałem Twoje pytanie kilka dni temu i od tej pory szukam na nie odpowiedzi. Faktycznie nie kojarzę takiej burzy "bezinteresownej". Ale spowodowałaś, że zacząłem jej poważnie szukać...
OdpowiedzUsuń