Inna Pieśń Niepokorna

Jest pieśń, jak żagiel gwiezdny napój.
Wielkie skrzydła, wielki wiatr.
Dla tych, co pełzać w mule nie chcą,
Głowa w górze, sztywny kark.

BUDKA SUFLERA „Pieśń Niepokorna”


Posuwistym krokiem dowódcy, dwunastego dnia miesiąca maja 1926 roku wkroczył marszałek Józef Piłsudski na Most Poniatowskiego w Warszawie. Po wschodniej stronie, za jego plecami stał oddział wojska, który zdecydował się przyłączyć do puczu, a naprzeciw, po zachodniej stronie mostu, wierny Prezydentowi RP i złożonej przysiędze, stał inny oddział – sformowany z kadetów Oficerskiej Szkoły Piechoty, dowodzony przez dyrektora tej placówki, majora Mariana Porwita.
    Na środku mostu nastąpiło spotkanie Piłsudskiego z Prezydentem RP Stanisława Wojciechowskiego. Ponieważ rozmowa się nie kleiła i Wojciechowski most opuścił, Piłsudski zwrócił się do dowódcy obrony, majora Porwita, z żądaniem przepuszczenia go. Padło między innymi pytanie: „Nie przepuścicie mnie, dzieci? Będziecie strzelać do mnie?”.
   Dlaczego tak odważnie prowokował podchorążych? Czy to natchnienie ułańskiej odwagi? Otóż nie. Piłsudski małpował Napoleona Bonaparte.
    Gdy pokonanego Cesarza Francuzów zesłano na Elbę i Wiedeń roztupał się kongresowymi tańcami, pozostawiono Napoleonowi coś ze dwa bataliony piechoty, żeby bawił się w musztrę i miał jakąś rozrywkę w swoim małym, śródziemnomorskim grajdołku. Ale Napoleon bardzo szybko się znudził. Zabrał swoich żołnierzy na kontynent i ruszył w kierunku Paryża. We francuskich Alpach Delfinackich, nieopodal Wielkiego Jeziora Laffrey (dzień drogi na południe od Grenoble) zastąpił mu drogę 5 Pułk Piechoty Liniowej. Ponoć Napoleon wyszedł do żołnierzy, rozpiął płaszcz i zawołał: „Żołnierze! Jeśli jest między wami jeden, który chce zabić swojego generała, swojego cesarza - może to zrobić. Oto jestem!”. W odpowiedzi żołnierze krzyknęli „Niech żyje Cesarz!” i odtąd cała eskapada Napoleona rozpędziła się na podobieństwo śnieżnej kuli, którą zatrzymano dopiero kilka miesięcy później, pod Waterloo.
    Tę scenę odegrał na moście Marszałek, pierwszy Naczelnik Państwa, bóg wojny i zbawca narodu, który zatrzymał bolszewicką nawałę w 1920 roku. Tymczasem major Porwit, zostawiony przez prezydenta Wojciechowskiego sam naprzeciw żywej legendzie, dokonał jednego z najbardziej heroicznych czynów w historii polskiego munduru – postawił się starszemu stopniem i sławą.
 
płk. Marian Porwit (źródło)

Bohaterstwo polskich żołnierzy, strażaków i policjantów nie polega wątpliwości. Ale szarże na czołgi, Samosierra, Monte Cassino i Warszawa ‘44 zawsze były łatwiejsze pod względem mentalnym dla naszych żołnierzy, niż przeciwstawienie się nieformalnemu naciskowi wysoko postawionego oficera. „Bo jest taka sprawa...”, „Słuchajcie, czy nie dałoby się...”, „Generał ma taką prośbę, żeby...”. Takie obyczaje także (niestety) zaobserwować można w administracji, gdy rozmaite decyzje czy pozwolenia wymagają długiego okresu oczekiwania, no chyba, że poparte są perlistym uśmiechem takiego, czy innego celebryty lub polityka. Sam mam wspomnienia z pogrzebu członka rodziny, w którym uczestniczył urzędujący ówcześnie Prezes Rady Ministrów, jako bliski znajomy zmarłej. Miałem graniczące z pewnością podejrzenie, że większość żałobników już kilka minut po całej ceremonii nie pamiętała ani koloru trumny, ani momentu opuszczenia jej do ziemi. Uwaga wszystkich skupiona była na siwowłosym dżentelmenie.
    Chyba zresztą nie jest to specjalność naszego narodu. Wszak Piąty Regiment był francuski do szpiku bagietek.
    I każdy z nas prędzej, czy później, stanie przed problemem wyboru wierności swoim ideałom, regułom i rozkazom lub uległości wobec charyzmy, nimbu Ważnego Człowieka, który prosi o „przysługę”, lub wskazuje lepszą drogę, swoje ślady. Kim będziesz? Nieugiętym majorem Porwitem, czy entuzjastycznym Piątym Regimentem?
    Jacek Dukaj w „Innych pieśniach” opisuje kratistosów: osoby o niemal boskiej mocy przekształcania rzeczywistości wokół siebie i naginania woli ludzi do swojej. I swoistym wyjątkiem jest główny bohater, Hieronim Berbelek, który jest anty-kratistosem. Jego „supermocą” jest możliwość przeciwstawienia się wpływowi kratistosów. Sztywny kark w obliczu legendy – to jest bohaterstwo zupełnie słabo znanego rodzaju. Zakończę cytatem, obrazującym spotkanie Berbelka z kratistosem Maksymem Rogiem, Czarnoksiężnikiem, który przybył osobiście, by złamać opór bronionej przez Berbelka twierdzy w Kolenicy. Pomyśl o tym podwójnie: jako fikcji i jako paraboli oporu majora Porwita wobec Marszałka.


Wszedł sam, to się zgadza z legendą, on zawsze wchodzi pierwszy, bierze w posiadanie. Nie jestem pewien, czy ja to poczułem i wystąpiłem mu naprzeciw, czy też on znalazł mnie na tej ulicy. Południe, upał, żadnych cieni. Ujrzałem go wyłaniającego się zza zakrętu, był pieszo, w lewej dłoni nahajka, uderzał nią rytmicznie o udo. Krok za krokiem, powoli, to był spacer victora, a każde miejsce, przez które przeszedł, każdy dom, który minął, każda rzecz, na którą spojrzał – naprawdę zdawało mi się, że widzę tę płynącą przez keros zmarszczkę morfy – każda rzecz była odtąd bardziej jak Czarnoksiężnik. Zastał mnie na ziemi i podczas gdy on ku mnie szedł, ja próbowałem podźwignąć się na nogi. Dawno już nic nie jadłem, jedzenie było nie do pomyślenia, najchętniej zostałbym na czworakach, wiedziałem, że powinienem zostać na czworakach, na kolanach, z głową w pyle, ucałować mu stopy, gdy się zbliży, to należało uczynić, to było naturalne, ku temu wszystko zmierzało – spróbuj zrozumieć, chociaż to tylko słowa – gdy uniosłem wzrok, przesłaniał pół nieba, to jest olbrzym, przerósł rodzaj ludzki, nie sięgamy mu ramienia, piersi, on jest ponad, my jesteśmy pod, ziemia, pył, brud, na kolanach, na kolanach – spróbuj zrozumieć – nic nie musiał mówić, stanął nade mną, nahajka o udo, tuk-tuk, coś tam bełkotałem, chyba jęczałem błagalnie, ślina na brodzie, głowa zwieszona, ale nadal się podnoszę, noga, ręka, podpierając się i drżąc, on stoi, czeka, czułem jego zapach, coś jak te migdały z ust samobójców, a może zapach jego korony – spróbuj zrozumieć, ja sam nie rozumiem – wstałem, uniosłem wzrok, wpółoślepiony, spojrzałem mu w oczy, niebieskie źrenice, opalona skóra, uśmiechał się pod wąsem, co miał oznaczać ten uśmiech, śni mi się do dzisiaj, uśmiech tryumfującego kratistosa. Czy ty to rozumiesz? Wyrzekłby słowo, a wyrwałbym sobie serce, by go zadowolić.
    Splunąłem mu w twarz.
J. Dukaj „Inne pieśni”


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wdowi post

Nim napiszesz post

Polak mały, sztuczka kusa

Wandalizm intelektualny

Śpiulkolot a sprawa polska

O wykręcaniu ludziom numerów

Accelerando

Konkluzja wujka Staszka #12: Pseudonimy

Pies imieniem Brutus

Paranormal Wilkowyje