Przestraszyć i zmusić do myślenia
Wiek XXI będzie wiekiem
religii albo nie będzie go wcale.
Andre Malraux
Nie lubię zjawisk, które
są modne. Nie lubię nawet nazywać ich modnym słowem trendy.
Dlatego jak pies koło jeża chodziłem obok popularności NIRVANY po
sukcesie ich „Nevermind”, a dopiero gdy kurz opadł, zabrałem
się za metodyczne słuchanie ich dorobku i – co u mnie dziwnym nie
jest – bardziej spodobała mi się „Bleach”, ich chropowata,
debiutancka płyta.
Podobnie
z M. Houellebecqiem. Gdy słyszę dookoła, jaki to ważny
intelektualista i prozaik, gdy kolejni się wypowiadają o „Cząstkach
elementarnych”, to jego nazwisko służy mi za synonim
charakterystycznej tabliczki z napisem „Nie dotykać, urządzenie
elektryczne”. Ale usłyszawszy kilka zdań opisu fabuły
„Uległości”, stwierdziłem, że chętnie tę powieść
przeczytam. Najpierw jednak odleżała trochę na półce nim się
przemogłem, by ją otworzyć. I – jak nietrudno zgadnąć –
wciągnęła mnie.
Wciągnęło
mnie to ukazanie miałkości życia głównego bohatera. Wszystko,
czego doświadcza, jest dla mnie oddane z tak realistycznym brakiem
treści, że zaczynałem czuć, jak życie smakuje brudnym pyłem.
Wciągnął mnie klimatyczny opis naszej kultury, która wygniła od
wewnątrz i nie ma możliwości, by stawiła jakikolwiek opór innej
kulturze, która jest wewnętrznie zwarta.
Jest
rok 2022. Francois, wykładowca literatury francuskiej,
specjalizujący się w twórczości J.-K. Huysmansa, singiel,
ateista, człowiek pozbawion zainteresowań i kręgosłupa ideowego,
rzekbyś: witruwiański intelektualista Francji XXI wieku, staje się
obserwatorem przejęcia władzy w kraju przez partię muzułmańską.
Na początku start Ben Abbesa w wyborach prezydenckich jest tylko
ciekawostką. Potem na chwilę robi się strasznie, kraj staje na
krawędzi wojny domowej, a gdy już się wydaje, że będziemy mieli
ballardowsko piękną katastrofę bijącą rozmachem „Królestwo
nadchodzi”, nagle Francja przechodzi do porządku dziennego nad
nową sytuacją, w której muzułmański rząd szybko i sprawnie
wprowadza nowe porządki. I tu napotykamy obie tytułowe uległości.
Zazwyczaj
nazwa islam tłumaczona
jest jako poddanie, w
sensie poddania woli Boga. Ale bliższe w języku polskim jest tu
słowo uległość.
Sama rozgrywka tymi dwoma słowami i odcieniami ich znaczenia byłaby
tematem fascynującego posta. Tylko, że fascynowałby on jedynie
jego autora, więc Wam to odpuszczę. Ale ładnie to ukazuje
Houellebecq na przykładzie Francji, która wydaje się nie chcieć
nowych porządków, ale jednak potulnie się im poddaje i szuka nawet
plusów swej sytuacji. Pod koniec pojawia się wprawdzie słowo
„kolaboracja”, ale tylko raz i niezbyt mocno akcentowane.
Odniesień do Vichy nie stwierdzono wcale. O jakich odniesieniach
zresztą można byłoby mówić, skoro w powieści Francuzi sami
wybierają tę drogę w demokratycznych wyborach.
Jest
też, a wręcz przede wszystkim, uległość
głównego bohatera. On nie wie, czego od życia chce, czego od życia
w ogóle chcieć może. Niesiony wiatrem zdarzeń kontempluje
próżność otaczającego go świata. Gdyby miał w sobie więcej
wewnętrznego światła, mógłby stać się nowym Siddharthą,
Przebudzonym, ale bohater jest jedynie próchnem, którego problemy
oscylują pomiędzy wyborem panienek do stukania a wyborem dostawcy
egzotycznego fast foodu.
Jest tak wyprany z inicjatywy, że gdy nowe, muzułmańskie władze
uczelni proponują mu przejście na emeryturę z pełną wysokością
uposażenia, godzi się bez większego wahania. Gdy te same władze
potrzebują go, by legitymizował markę uczelni, bez większych
rozterek przyjmuje potrójne wynagrodzenie i warunek przejścia na
islam. Wydaje się nawet być z tego zadowolony, gdyż w nowym
porządku nie może podrywać już studentek, ale za to stanowi godne
zainteresowania trofeum matrymonialne, zaś odpowiednią kandydatkę
znajdzie mu zawodowa swatka. On nawet nie musi nikogo uwieść. Nawet
nie musi się starać. Cywilizacja bezwzględnej konsumpcji osiąga w
nim swoje opus magnum.
Jak
bardzo uległym jest główny bohater świadczy ostatni rozdział,
który napisany jest w czasie przyszłym. Francois wie, co będzie
robił, jak się to odbędzie, kto będzie świadkował jego
konwersji, jak przebiegnie dalej jego życie. Ma wytyczone tory i ani
mu w myśli postanie, by się po byronowsku, czy choć po słowackiemu
zbuntować. Nie ma gniewu, sprzeciwu, inicjatywy, nikt tu nie będzie
Wielkim Mistrzem Wallenrodem. Jest tylko uległość.
Jedyna droga do ułożenia
sobie życia.
Ciekawie
wypada ostatnie zdanie, które od razu przywołało mi wspomnienie
ostatniego zdania „Tezeusza” A. Gidea. Tylko, że o ile „Tezeusz”
jest historią człowieka, który sam swój los kreował, to bohater
„Uległości” jest niczym niesione nurtem rzeki majestatyczne
łajno. I on sam jest tego boleśnie świadomy. Zastanawiam się, na
ile Houellebecq chciał zagrać tym kontrapunktem względem Gidea. Na
ile Francois wypowiadający te słowa żegna swoje dotychczasowe,
puste życie, tak jak Tezeusz wypowiadał to zdanie żegnając swoje
biologiczne. To chyba jednak tylko objaw mojej paranoidalnej
tendencji do rozpoznawana wzorców w szumie przypadkowych zdarzeń.
Na
pewno jest „Uległość” pełna odniesień do Huysmansa, lecz nie
znam wcale jego twórczości. To, co robi główny bohater jest na
pewno odniesieniem zarówno do bohaterów Huysmansa, jak i do samego
autora „Na wspak”, który przeszedł długą drogę od bycia
prorokiem dekadentów, przez nawrócenie do osiągnięcia statusu
oblata, czyli „cywilnego zakonnika”. Bohater Houellebecqa
próbuje go naśladować, nawet dosłownie, gdy udaje się do
klasztoru Liguge. Ale nic pusty gest nie pomoże pustej duszy, której
największym utrapieniem jest czujnik dymu w celi uniemożliwiający
mu palenie w łóżku.
Alfred Kubin W Nieznane, takie naturalne skojarzenie z powieściową Francją |
Jest
uległość całej
cywilizacji, która, tak po buddyjsku rozpatrując, doszła do punktu
załamania, roztrwoniła całą swoją dobrą karmę.
Francois nie jest jakimś wyjątkowym typem. Jest jednym z wielu
egzemplarzy
nowoczesnego człowieka. Zauważa ich dookoła siebie. Komentuje ich
pustkę i jest świadom swojej. A ponieważ natura pustki nie znosi,
ponieważ cywilizacja znieść nie może laickiego ateizmu wyrosłego
z moralnego lenistwa, więc w domenę ducha, opuszczoną przez Matkę
Boską z Rocamadour, która prowadziła Karola Młota do zwycięstwa
nad Arabami, wdziera się islam z boleśnie pragmatycznym, zgoła
materialistycznym reżimem społecznych reguł. I tak oto spełniają
się przytoczone na wstępie słowa A. Malraux, lecz w sposób,
którego się ich autor chyba nie spodziewał: gdy bezwładna kultura
europejska łaknąc religii ulegnie
islamowi. Oczyma bohatera obserwujemy to osuwanie się Europy w inną,
obcą kulturę. Widzimy drobiazgi – zniknięcie spódniczek na
rzecz spodni, powszechność jadłospisów halal
w stołówkach i restauracjach. Exodus Żydów.
A
teraz moje spostrzeżenia.
Ta
powieść winna się znaleźć w kanonie lektur obowiązkowych w
klasie maturalnej. Bezwzględnie.
Ta
powieść jest jak uderzenie w twarz. Przypomina mi słowa Joe
Strummera z THE CLASH, który stwierdził, że pisze teksty piosenek,
które mają przestraszyć
i zmusić do myślenia.
Nie znam innych powieści Houellebecqa, ale podejrzewam, że mogą
mieć one ciężar gatunkowy podobny do „Uległości”. Że
każdemu człowiekowi, który ogarnia swym horyzontem coś więcej
niż tabelę ekstraklasy piłki kopanej, musi kazać się zastanowić
nad niebezpieczeństwem, w którym znalazł się Świat Zachodu.
Każdemu chrześcijaninowi musi kazać się zastanowić, czy
przesadne nienarzucanie się ze swą wiarą, doprowadzone już do
wstydliwego ukrywania jej, nie jest jej zdradą. Nie chcę przez to
powiedzieć, że jestem islamofobem. Na ile znam tę religię,
szanuję ją i jej prawdziwych wyznawców, którzy podążają drogą
autentycznej duchowości. Ale to kwestia pewnego przekonania o braku
akceptacji kulturowego desantu, o którym Houellebecq tak naprawdę
opowiada. Przed którym tak naprawdę stara się nas ostrzec.
Tried to give you
warning but everyone ignores me
Told you everything loud
and clear
But nobody’s listening
Called to you so clearly
but you don’t want to hear me
Told you everything loud
and clear
But nobody’s listening
Próbowałem was
ostrzec, lecz wszyscy mnie ignorowali,
Mówiłem głośno i
wprost,
Lecz nikt nie słuchał.
Mówiłem do was jasno,
lecz nie chcieliście mnie słyszeć,
Mówiłem głośno i
wprost,
Lecz nikt nie słuchał.
LINKIN
PARK „Nobody's Listening”
Komentarze
Prześlij komentarz