Po obu stronach zwierciadła
Około połowy XX wieku
Patrick O'Brian napisał powieść „Master and Commander” (polski
tytuł: „Dowódca »Sophie«”), w której główny bohater,
porucznik Jack Aubrey, jest świetnym dowódcą brygu o wdzięcznej
nazwie „Sophie”. W czasie powieści łupi on linie zaopatrzeniowe
Hiszpanów, chwilowo sprzymierzonych z Francuzami, i unika polującego
nań, wynajętego korsarza, pływającego osobliwą krzyżówką
fregaty i szebeki, a noszącą nazwę „Cacafuego”. Na koniec
powieści ściera się w bezpośredniej walce z korsarzem i pomimo
miażdżącej przewagi przeciwnika, tak w sile ognia, jak i
liczebności załogi, zdobywa „Cacafuego” śmiałym abordażem
ponosząc zdumiewająco małe straty.
Autor nie zmyślił
walecznego dowódcy sypiącego pomysłowymi, acz ryzykownymi
fortelami i zdobywającego niemal dwukrotnie większy od siebie
okręt. Wzór stanowił Thomas Cochrane, który dowodząc brygiem
„Speedy” dawał się we znaki Hiszpanom i umykał przed wynajętym
korsarzem, pływającym osobliwą krzyżówką fregaty i szebeki, a
noszącą nazwę „El Gamo”. Za późniejsze zasługi został
szlachcicem, a za niewyparzoną gębę, został zwolniony ze służby
w marynarce, pozostając jednak czynnym politykiem. I legendą Royal
Navy, brytyjskiej marynarki wojennej.
Tymczasem w świecie, w
którym Jack „Lucky” Aubrey jest legendą Morza Śródziemnego,
Sir Tomas Cochrane jest... legendą Morza Śródziemnego:
- Z tej kampanii
pochodzi jego gwiazda? Nigdy nie widziałem takiego orderu.
- W istocie, Turcy
wręczyli nam ich sporo, ale generalnie uważano je za śmieszne i
nieiwelu oficerów poprosiło o zgodę na ich noszenie. Uczynili to
chyba tylko tylko Clonfert i admirał Smith. (…) Według słów
admirała Bertiego, Clonfert mógłby nawet iść w zawody z
Cochranem w nękaniu szlaków komunikacyjnych i handlowych wroga.
P. O'Brian „Dowództwo na
Mauritiusie”
Rzec by można, że nie
wspomniano o przygodach Cochranea u hiszpańskich brzegów. Ale. To,
co odróżnia cykl aubreyowski od hornblowerowskiego, to
pieczołowitość lokowania wydarzeń w historycznym czasie i
miejscu. Aubrey pływa prawdziwymi okrętami, których przebieg
służby można odtworzyć z dzienników pokładowych zgromadzonych
archiwach. Hornblower pływa jednostkami, które nie istniały. Można
przypuszczać, że to odwzorowanie rzeczywistości sięgałoby
biografii Cochranea. Przynajmniej dopóki nie musiałby zostać
skonfrontowany z kapitanem Aubreyem. Ale podejrzewam, że autor
prędzej dałby sobie przeprowadzić leczenie kanałowe bez
znieczulenia, niżby z własnej woli doprowadził do takiego
spotkania.
Puśćmy jednak my wodze
fantazji. Niczym Paul Bartz, który w „Kolacji na cztery ręce”
opisuje spotkanie Jerzego Fryderyka Haendla z Jane Sebastianem
Bachem. Dwóch tytanów muzyki jednego czasu, którzy mogli, jednak w
historii nigdy się nie spotkali. Na marginesie: bardzo polecam
adaptację dla Teatru Telewizji z R. Wilhelmim i J. Gajosem w rolach
głównych (i jedynych).
Wyobraźmy sobie zatem
na proszonej kolacji spotkanie sir Tomasa Cochranea i Jacka
„Szczęściarza” Aubreya.
- Dzień dobry, sir.
- Dzień dobry,
kapitanie. Miło mi pana poznać. Wiele słyszałem opowieści o
pańskich wyczynach na Morzu Śródziemnym.
- Ależ drobiazg, sir. To
nic w porównaniu z pańskimi dokonaniami. Zwłaszcza zdobycie „El
Gamo”...
- Nie, nie, proszę nie
umniejszać własnych zasług. „Cacafuego” też nie stanowił
łatwego przeciwnika. Zdaje się, że proporcje między „Cacafuego”
a „Sophie” były podobne do tych między „El Gamo”, a moją
starą „Speedy”?
- Dokładnie tak, sir.
Swoją drogą, czy uważa pan również, że tak osobliwie otaklowana
fregata-szebeka ma racje bytu na tych wodach? Wydaje się, że jest
to doskonałe rozwiązanie do długich rejsów: Indie Zachodnie,
Przylądek Dobrej Nadziei...
- Zgadzam się z panem
całkowicie, kapitanie...
Ile czasu potrzebowałby
każdy z nich, żeby zorientować się, że kolejne toasty de facto
wznoszone są do lustra?
Komentarze
Prześlij komentarz