Trzy dni z kotem – wyzwanie dla sztucznej inteligencji
Już trzeci dzień jestem w
domu sam z kotem. Wiecie, stworzenie, które tylko je i śpi nie jest
najlepszym towarzyszem, więc kotu się nudzi.
Czy Cię to choć trochę
rozbawiło? A jeśli tak, to dlaczego?
Zastanawianie się, co w
dowcipie było śmiesznego, a już na pewno tłumaczenie komuś na
czym śmieszność polegała, to zajęcie nieco żenujące, zazwyczaj
oznaczające niepowodzenie żartu. Ale zrobię to z pełną
premedytacją, żeby pokazać coś ciekawego. Pomijam to, czy dowcip
jest śmieszny, bo zdania są zapewne podzielone. Na pewno znam kilka
osób, które rozśmieszył.
Co tu się językowo dzieje?
Mamy raptem dwa zdania. Pierwsze jest typowym zdaniem orzecznikowym,
które rysuje kontekst sytuacji: dramatis personae – narrator, kot,
nikt inny, miejsce akcji dom, czas akcji – trzeci dzień tego
stanu. W drugim zdaniu pojawia się opis: „stworzenie, które tylko
je i śpi”. Jest to stereotyp, którym opisujemy domowe koty.
Wprawdzie moje doświadczenia z łaciatą devonką nie potwierdzają
tego, ale stereotyp nie podlega „fuzzowaniu”. Skoro pojawia się
opis stereotypowego kota, umysł odbiorcy przypisuje go pewnej
tymczasowej zmiennej domyślnej. Językoznawcy mówią o podmiocie
domyślnym, ale nie zawężajmy tej funkcji do podmiotu
gramatycznego. Przykładem może być domyślny przymiotnik
„czerwony”, który na się włącza w momencie, gdy podmiotem
staje się „wóz strażacki”. Ale do ad remu. Mając tylko dwóch
aktorów: narratora i kota, umysł przyporządkowuje określenie
„stworzenie, które tylko je i śpi” do kota. Ale nie mija sześć
słów, gdy okazuje się, że kot nie jest zadowolony z towarzystwa
takiego stworzenia, co zgodnie z regułą wyłączonego środka
oznacza, że „stworzeniem, które tylko śpi i je” winien być
narrator. I ta gwałtowna wolta podstawień gramatycznych stanowi
punt rozśmieszania. Straszne co? Po co ja to robię?
Żeby uzmysłowić sobie, że
to co nasz umysł załatwia w kilka mgnień synaps to w opisie
językowo-logicznym poważna operacja. Nasz umysł nie tyko wykonuje
tę operację, ale jeszcze pobudza ośrodek nagrodowy i wydziela
serotoninę. Czasem właśnie ten wyrzut serotoniny jest powodem, dla
którego umysł zaczyna te operacje obliczeń symboliczno-językowych,
mając za tło całą kulturę-i-cywilizację, w jakiej operuje. Pod
tym skomplikowanym opisem kryje się oglądanie komedii i skeczów
kabaretowych.
No i na co to komu, ten opis?
Dla wszystkich entuzjastów sztucznych parainteligencji, tak zwanych
AI, które napotykamy na każdym kroku. Ludzie nadymają się, jakie
to inteligentne te roboty, aplikacje malujące, chat-boty i
odkurzacze, a tymczasem nie bardzo one odstają od automatycznych
krosien z połowy XIX wieku.
Alan Turing zaproponował
słynny test, który wyznaczałby granicę sztucznej inteligencji
określając ją na nieodróżnialności rozmówcy ludzkiego i
komputerowego. Teoretycznie już sięgnęliśmy tego etapu, gdy nie
wiemy, czy na stronie webowej operatora telekomunikacyjnego „Marzena”
była zmęczoną całym tygodniem panią, marzącą o ciepłej
kąpieli i serialach, czy niezmordowanym algorytmem konwersacyjnym.
Prawda jest taka, że Turing zaadaptował pewną grę towarzyską do
problemu wskazania inteligencji, ale spory dotyczące czym
inteligencja jest, trwają do dziś. Jest tu wiele zmiennych i
kontrpropozycji (jak najsłynniejszy eksperyment myślowy Searle’a
dotyczący „chińskiego pokoju”). Realizując naszą pogwarkę z
chat-botem na stronie naszego usługodawcy, raczej się nie
rozwiniemy z poziomem testowania języka. A tymczasem każdy chat-bot
poległby na naszej facecji o trzech dniach z kotem, bo jeszcze nie
mamy takich modeli językowych, które wyłapywałyby opisywane
podmiany zmiennej domyślnej i rozpoznawałyby to jako żart, nadając
mu jakąś pozytywną wartość (o wyrzucie serotoniny do pamięci
operacyjnej nie wspominając).
Polecam
w tym miejscu fenomenalną książkę R. Adamsa, M. Hurleya i D.
Dennetta pt. „Filozofia dowcipu. Humor jako siła
napędowa umysłu”. Jest to (wbrew tematyce) bardzo poważne
opracowanie dotyczące próby zrozumienia czym jest humor, jak
działa, jakie ma znaczenie kulturowe i jak wygląda na tle
kognitywistyki. A na koniec autorzy próbują odpowiedzieć na
pytanie, czy uda się w ogóle zbudować taką AI, z którą
moglibyśmy pójść do kina na nieznaną nam komedię i śmiać się
z tych samych scen. I jest to ciekawa odpowiedź.
Pamiętasz może z filmu „Blade
runner” („Łowca androidów”), lub jeszcze lepiej z jego
powieściowego pierwowzoru, stosowane przez głównego bohatera
procedury weryfikacji, czy ma do czynienia z człowiekiem, czy
replikantem? One były oparte na wykrywaniu empatii. Były dość
skomplikowane: efekty fizjologiczne związane z empatią były
subtelne i musiały się rozpocząć w określonych widełkach
czasowych. Śmiem twierdzić, że taniej i łatwiej byłoby Rickowi
Deckardowi opowiadać replikantom dowcipy. Może nie o kotach, bo nie
każdego było wtedy na nie stać.
Kłopot z testowaniem replikantów dowcipami mógłby polec również na tym, co jest śmieszne w której kulturze. Brytyjski lub polski humor sarkastyczny nie sprawdza się na przykład w Japonii czy Korei. Założenie, że jest jakiś "najśmieszniejszy dowcip świata", raczej się nie sprawdzi (mimo najszczerszych chęci Monty Pythona) 😉
OdpowiedzUsuńA z kolei sztuczna inteligencja z poczuciem humoru, która sama się wykształciła na materiałach w internecie, to science-fiction, które w swojej młodzieżowej serii powieści uskutecznia Rafał Kosik. Póki co to chyba jednak wciąż licentia poetica 🙃
OdpowiedzUsuń