Opętani językiem

Abu Al-Walida Muhammada Ibn Ahmada Ibn Muhammada Ibn Ahmada Ibn Ahmada Ibn Ruszda zwanego Awerroesem poznajemy gdy w swym domu w Marrakeszu od niechcenia pisze swoje najsławniejsze dzieło „Tahafut al-tahafut”, polemikę w obronie Arystotelesa. Lecz jego prawdziwym wyzwaniem jest próba przetłumaczenia arystotelesowskiej „Poetyki” na arabski. Dokładnie rzecz ujmując ma problem z tłumaczeniem pojęć tragedia i komedia. Nie ma zielonego pojęcia co te słowa mogą oznaczać. Ba, nikt w świecie islamu nie ma nawet cienia przypuszczenia. Słowa te są enigmatyczne jak tohu wa bohu w pierwszych wersetach Księgi Rodzaju.
    Awerroes jest mądry. Wie, że odpowiedź może być niezmiernie blisko. Patrzy więc przez okno na dzieci bawiące się w meczet: jedno naśladuje muezzina, drugie wiernego, trzecie, niosąc pierwsze na ramionach, jest minaretem. Potem idzie na spotkanie do Faradża – prominentnego badacza Koranu, u którego towarzystwo rozmawia na temat wyobcowania, poezji i dziwnych zwyczajów mieszkańców kraju Sin (obecnie znanego nam jako Chiny). O tych ostatnich opowiada Abu'l-Kasim, który zawitał tam do domu z malowanego drewna, w którym grupa piętnastu lub dwudziestu osób modliła się, śpiewała i przemawiała.

Byli więźniami, ale nie dostrzegało się krat; galopowali, ale nikt nie dostrzegał koni; walczyli, ale miecze były z trzciny; umierali, a potem znowu podnosili się z ziemi.
- Czyny szalonych – powiedział Faradż – przekraczają przewidywania roztropnych.
- Nie byli szaleńcami – pospieszył wyjaśnić Abu'l-Kasim – Przedstawiali, jak mi powiedział jeden z najemników, wydarzenia.
Nikt nic nie zrozumiał, ani nawet nie usiłował zrozumieć.
J. L. Borges „Dociekania Awerroesa”

Pozostawmy w tym miejscu naszego bohatera, by przyjrzeć się spokojnej, statecznej rodzinie, która właśnie smacznie śpi.
   Przygotujcie się na poważny przeskok, gdyż z rozgrzanego słońcem Marrakeszu przeskakujemy od razu w spowitą polarną nocą Dolinę Muminków. Jak przypuszczam szok mentalnego przejścia od człowieka, który uratował Arystotelesa dla filozofii zachodniej, do postaci z opowieści dla dzieci jest równie wstrząsający, co ewentualny szok termiczny dla prawdziwego podróżnika.
    Tymczasem rodzina Muminków stoi przed poważnym wyzwaniem. Zostali obudzeni w środku zimowego snu przez zaaferowanego Paszczaka, który twierdził, że idzie jakaś Wigilia. Pojęcie to Muminkom jest równie obce jak Awerroesowi pojęcia tragedia i komedia. Gorzej – dla Awerroesa jest to rodzaj intelektualnego wyzwania, natomiast dla Muminków może być to kwestia życia i śmierci. Wszyscy dookoła biegają tak zestresowani i zachowują się tak irracjonalnie, że niemożliwym wydaje się inna interpretacja wydarzeń niż przygotowanie na zbliżający się kataklizm lub co najmniej potwór. (Aczkolwiek w naszej kulturze zawsze przygotowania do Bożego Narodzenia mają w sobie coś z reżyserowanego kataklizmu.) Muminki postanawiają się dowiedzieć jak najwięcej o grożącym niebezpieczeństwie, by móc się na nie jak najlepiej przygotować. Ciotka Paszczaka ciągnąc świerk na saniach każe im znaleźć choinkę nim się ściemni, co sugeruje, że niebezpieczeństwo nadejdzie wieczorem. Wybierają dużą choinkę domniemywając, że konieczne będzie schowanie się w niej. Z Gapsy wyciągnęli, że choinkę trzeba ubrać. Mama już martwiła się, że nie mają tak wielkich ubrań, lecz na szczęście jakieś stworzonko podpowiedziało, że oznacza to udekorowanie ładnymi rzeczami. Sytuacja zaczyna się klarować.

- Przez chwilę bądźcie cicho i pozwólcie mi pomyśleć – powiedział Tatuś. - Jeżeli choinka ma być przystrojona, i to najładniej, to chyba nie po to, żebyśmy się mieli w niej ukrywać przed jakimś niebezpieczeństwem, ale chyba po to, żeby je raczej przebłagać. Zaczynam rozumieć o co tu chodzi.
T. Jansson „Choinka”

No, brawo, brawo. Frazer i Eliade, a może nawet Levi Strauss, byliby z niego dumni. Co gorsza, sylogizm Tatusia Muminka jest tak poprawny, że znając pierwotny kontekst choinki, zastanawiam się, czy wnioski wyciągane przez nich wobec obcych kultur nie są równie trafne, co choinkowe egzegezy małego trolla.
    Zarówno Awerroes, jak i rodzina Muminków zetknęli się z Nieznanym. Z czymś co mieści się poza ich kulturą. Kultura i język są ze sobą nierozerwalnie związane. Wszystko co zostanie wciągnięte w obszar kultury zostaje osadzone w jakimś kontekście i oswojone poprzez nazwanie.
    Nazywanie rzeczy jest najważniejsze. Nazywanie rzeczy daje nam wrażenie panowania nad nimi. Jest to w człowieku tak głęboko zakorzenione przekonanie (wcale nie twierdzę, że fałszywe), że już w Księdze Rodzaju Bóg przyprowadza Adamowi zwierzęta, by je ponazywał i nimi władał. Ursula Le Guin opiera zasady magii Ziemiomorza na znajomości tak zwanych „prawdziwych imion rzeczy”. Gdybyśmy poznali prawdziwe imię choćby kubka z kawą, który teraz stoi obok mnie, moglibyśmy go powiększyć, zmniejszyć, skłonić do latania lub kazać mu zniknąć.
    O powiązaniu władzy i nazywania wiedział dobrze Duerrenmatt. Czy miał tego świadomość, czy była to wiedza intuicyjna – trudno mi rzec. Lecz spójrzcie na zachowanie Klary Zachanassian, demonicznej Starszej Pani, która składa wizytę w swym rodzinnym miasteczku. Posiada w sensie prawnym całe miasteczko, ma szacunek mieszkańców, ma ich podziw, rozkazuje im co mają myśleć i jak postępować. Jest w stanie nakłonić ich do popełnienia zbrodni i nazwania jej „urzeczywistnieniem sprawiedliwości”. Okalecza fałszywych świadków i zatrzymuje pociągi ekspresowe na podrzędnej stacji. Ale, co uderzające, zmienia ludziom imiona. Zaczynają nosić idiotyczne miana z jednej sztancy: Koby, Loby, Toby, Noby, Roby, a nawet sędzia, przedstawiciel władzy wymierzającej sprawiedliwość, staje się jej ochmistrzem o imieniu Boby.
    Z kart historii wyłania się ku nam pochód Aleksandra przez Azję i jego podobne postępowanie wobec kultów. W każdym napotkanym bóstwie Grecy szukali swoich bogów. I tak Kybele stała się Artemidą, Marduk – Zeusem i dalej w ten deseń. Greków nie interesowały aspekty właściwe Mardukowi. Zauważyli jego podobieństwo do Zeusa i resztę odrzucili.
    Nazwać to objąć we władanie. Wciągnąć w obręb swego świata. Pojąć. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że na nazywaniu się nie kończy. Chodzi o całą percepcję świata. Jest obszar Znanego i obszar Nieznanego. Czy istnieje dla człowieka obszar Niepoznawalnego? Castaneda twierdzi, że tak. (Castaneda wyłazi nam w naszych rozważaniach tak często, że trzeba będzie mu poświęcić osobny post.) W swej książce „Wewnętrzny ogień” wkłada takie słowa w usta don Juana Matusa:

- Jednym z najwspanialszych przeżyć nowych widzących była chwila, gdy odkryli, że nieznane to po prostu emanacje odrzucone przez pierwszą uwagę. (…) Z kolei niepoznawalne to wieczność (…)
C. Castaneda „Wewnętrzny ogień”

Ponieważ dziwaczny aparat pojęciowy Castanedy nie jest powszechnie znany (żadna szkoda), więc pokuszę się o przekład:
   „Jednym z najwspanialszych odkryć meksykańskich czarowników nowej generacji było to, że Nieznane to po prostu te obszary otaczającej nas rzeczywistości, które nie znajdują się w obszarze naszej percepcji. Z kolei Niepoznawalne to cała reszta, która nie mieści się w opisie, czy pojmowaniu. Którego istnienie można jedynie dopuszczać do myśli.”
    Czyli mamy trzy strefy: Znane (co znamy) i Nieznane, między którymi granicę możemy przesuwać, i Niepoznawalne, którego nigdy nawet nie dotkniemy. Granicę miedzy Znanym i Nieznanym można przesuwać, albo prawdziwie (doświadczając czegoś), albo fałszywie - tłumacząc go elementami należącymi do dziedziny Znanego. Nazywając. Tragedia i komedia były dla Awerroesa elementami Nieznanego. A właśnie – co u niego? Jak wybrnął z problemu tłumaczenia? Cytując Pakosę – niezazbytnio.
    Mając w ręku potrzebne klucze (dziecięcą zabawę i opowieść o chińskim teatrze), nie zauważa ich. Myli wskazówki i odpowiedzi. W końcu zapisuje:

Aristu [Arystoteles] nazywa tragedią panegiryki, komedią zaś satyry i anatemy. Na stronicach Koranu i w muallakach Świątyni roi się od przecudownych tragedii i komedii”.
J. L. Borges „Dociekania Awerroesa”

W ostatecznym rozrachunku Awerroes nie dokonał więcej od Tatusia Muminka.

Po co ja w ogóle o tym piszę? Ku przestrodze. I nauce pokory.
    Jeśli ktoś się pobłażliwe spogląda na problemy Ibn Ruszda czy Muminków z pojęciami względnie oczywistymi, niech się zastanowi, ile razy sam postąpił podobnie (lub gorzej) z pojęciami, które chciał zrozumieć, lecz nie był w stanie, gdyż należały one do kontekstu obcej kultury. Sam jestem na to uczulony, gdyż pewne rzeczy dotyczą moich rejonów zainteresowań, a gdy słyszę, że chińskie słowo qi (czyt. [ći]) oznacza „energię”, a zen to „spekulatywna szkoła filozofii buddyjskiej”, to zalewa mnie krew. Na razie w przenośni.
    Nie jest to znak jedynie naszych czasów, gdyż już Mickiewicz, mimo fascynującego przekładu kasydy Asz-Szanfary, popełnił później utwór wierszowany ze zwrotkami i refrenem, który z uwagi na pustynne tło nazwał też kasydą. Arabscy sza'ir z okresu Dżahiliji zabiliby go śmiechem. Jednak dopiero dwa pokolenia po Mickiewiczu urodził się człowiek, który mógłby mu wytłumaczyć jakie warunki musi spełnić utwór liryczny by móc nazwać go kasydą. Podobnie Mickiewiczowi teraz zachowują się młodzi poeci sądzący, że skąpiąc słów wierszom mogą nazywać je haiku.
    Dziś nauka wciąż stoi przed problemem rozwikłania znaczenia pewnych słów. Na przykład jedną z klas społecznych wymienionych w Kodeksie Hammurabiego są muszkenum. Nie wiadomo jednak kim do końca byli. Wiadomo, jaki był ich status prawny, lecz nie wiadomo jaki był ich status kulturowy (np. prestiż społeczny, pełnione funkcje). Są pewne przypuszczenia. Mam na ten temat także pewną swoją hipotezę, ale jej nie przedstawię. Tylko dlatego, że spojrzawszy na nią z dystansu okazało się, że jest ona jedynie odbiciem mojej wiedzy na temat obecnego, europejskiego systemu prawnego.
    Jesteśmy podobni borgesowskiemu Awerroesowi, który poczuł lęk przed wyobrażeniem pustyni wielkiej na dwakroć czterdzieści dni drogi: jak on ulegamy magii opowieści o egzotycznych krainach i łatwiej nam odczuć pokorę przed odległością roku świetlnego, niż wyobrazić sobie, że pojęcia, o których słyszymy są dalsze naszemu pojmowaniu niż centrum galaktyki. Wolimy żyć w świętym przekonaniu, że wszystko jesteśmy w stanie zrozumieć, bo wszystko jesteśmy w stanie spętać swoim językiem.

Zadanie domowe – czy to my posiedliśmy język, czy też język posiadł nas?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wdowi post

Nim napiszesz post

Polak mały, sztuczka kusa

Wandalizm intelektualny

O wykręcaniu ludziom numerów

Śpiulkolot a sprawa polska

Accelerando

Konkluzja wujka Staszka #12: Pseudonimy

Pies imieniem Brutus

Paranormal Wilkowyje