Czarna dziura Babel i siły pływowe
Zawsze tracimy jakieś części języka. Gramatyczną liczbę
podwójną, czy słowa takie jak tromtadacja, które pojawiają
się i giną, basowanie, które opuszcza nas po kilkuset
latach, lub bruszenie, które żyje tylko w ciekawostce
związanej z „Księgą Henrykowską”. Fa da ha! Porzuć to bez
żalu! Można byłoby zawołać za podmiotami lirycznymi
staroarabskich kasyd (które też odeszły), gdyby nie fakt, że
chyba nam zaczynają uciekać słowa będące całkiem niedawno w
normalnym obiegu.
„Zabawa na sto fajerek” - taki frazeologizm znałem ze swojego,
wydaje mi się, że całkiem nieodległego, dzieciństwa. Konia z
rzędem temu, który wie czym była fajerka i jak się nią można
bawić. Drugiego konia z rzędem temu, który wie, czym jest koń z
rzędem i dlaczego stał się synonimem wysokiej nagrody. Ale konie i
fajerki mają swoje znaczenia, które da się uchwycić.
W szesnastym numerze magazynu „Biały Kruk” (kwiecień-czerwiec2021), w całości darmowym i ogólnodostępnym w formacie PDF
(podobnie do „Histerii”, w które zdarza mi się publikować),
znajduje się opowiadanie pt. „Ostatnia kropla” pióra pani
Joanny Pastuszka-Roczek. Autorka znana jest też z tworzenia postów
pod pseudonimem Szyszka do bloga „Kawa z cynamonem”, którego też
niniejszym polecam osobom lubiącym blogi o luźnej tematyce
kulturalnej (nie tak ciężkie jak niniejsze „Marginalia”). Do ad
remu. Pani w swoim opowiadaniu na pięćdziesiąt tysięcy znaków
(mniej więcej tyle, co moje „Cztery pory klątwy”, jeśli ktoś
czytał), wstawia trzy przypisy tłumaczące na polski… język
polski.
Oto czytelnik dowiaduje się kolejno, że nieutulony żal
to taki nie dający się pocieszyć; zasunąć głodne
kawałki to opowiadać bzdury;
zaś ladaco to
człowiek nieodpowiedzialny i lekkomyślny. Czy
mam o to pretensje do autorki? W żadnym wypadku. Raczej mam obawę.
Mam powody przypuszczać, że pani Joanna nie wstawiła tych
przypisów z chęci wyrobienia wierszówki, ale z powodu wiedzy, lub
ugruntowanego przeświadczenia, że potencjalni czytelnicy nie
zrozumieją tych pojęć bez przypisów. A mówimy o czytelnikach
niszowego kwartalnika fantastyki, a nie o konsumentach periodyków
„Fakt” i „Tele Tydzień”.
Dygresja natury fizycznej: pojęcie
sił pływowych wywodzi się rzecz jasna z obserwacji mórz i
oceanów, które poddając się sile grawitacyjnej księżyca,
oddychają rytmem przypływów i odpływów. Stąd to pojęcie
zagościło w fizyce związanej z grawitacją na opisanie
różnicy potencjałów pola grawitacyjnego. Twierdzi się, że gdyby
astronauta znalazł się w pobliżu czarnej dziury, to różnica
między siłą działającą na jego nogi różniłaby się na tyle
od tej działającej na jego górną połowę ciała, że uległby
rozerwaniu. W skrócie mówi się o „rozerwaniu przez siły
pływowe”.
Artystyczna wizualizacja horyzontu zdarzeń czarnej dziury (źródło) |
Nasz
język właśnie znalazł się gdzieś w tym miejscu, gdzie
siły pływowe rozrywają
pokolenia i grypy kulturowe. Sensem istnienia kultury jest wzajemne
porozumienie, do którego potrzeba wielowarstwowego kody zwanego
„językiem”. Na język składać się będzie zarówno zasób
leksykalny, gramatyka, ale też wspólne symbole i mity. Np. syzyfowa
praca to frazeologizm tego typu,
który wiąże mit z warstwą języka potocznego. Mówiąc, że coś
stanowi syzyfową pracę, nie musimy już tłumaczyć rozmówcy, że
jest to praca wykonywana bez ustanku, bez sensu i zakładająca
okresowe zniweczenie wszystkich wysiłków. Nadawca zna mit o
Syzyfie, odbiorca zna ten sam mit, językowo odwołujemy się do
figury kary Syzyfa i komunikat zostaje zrozumiany. Gdy przestaniemy
dzieci uczyć o Syzyfie (w ramach nauczania mitologii greckiej
na języku polskim,
czego tak wielu nie rozumie), to młodzi przestaną rozumieć, co do
siebie (lub do nich) mówimy. Tego, czego młodzi do siebie mówią już
i tak często nie rozumiemy.
Przypisy pod opowiadaniem „Ostatnia
kropla” spowodowały, że zbladłem. Już teraz tracimy takie
zwroty jak nieutulony żal?
Zgroza. O ile zasuwanie
głodnych kawałków jeszcze bym
zrozumiał, choć moim zdaniem wynikało to całkiem jasno z
kontekstu wypowiedzi, to wyjaśnianie nieutulonego żalu
zwyczajnie mnie w nim pogrążyło.
Z uporem Katona powtarzam, że
biblijna przypowiastka o wieży Babel nie jest prymitywną opowieścią
o zazdrości Boga, lecz zwyczajną przestrogą przed pewnym zjawiskiem kulturowym. Wieża Babel jest symbolem zjednoczenia i postępu
(zmiana kamienia na cegłę), którego wynikiem jest rozpad
społeczeństwa. Rozpad na gruncie komunikacji - „pomieszanie
języków”. To nie Bóg (czy też bogowie, bo w oryginale jest
liczba mnoga) psuje nam język, to my sami. To naturalny proces,
którego jesteśmy świadkami.
Nic
nam po zdobyczach cywilizacji, jeśli nawzajem nie będziemy sobie
mogli wytłumaczyć ich wykorzystania.
PS.
Dygresja do dygresji: tak naprawdę nie ma żadnej siły grawitacyjnej w sensie fizycznej siły. Ale zjawiska grawitacyjne wywoływane przez skomplikowane geometrie czasoprzestrzenne sprawiają pewne złudzenie, które tu na Ziemi, a nawet w skali Układu Słonecznego, możemy uprościć do newtonowskiego rachunku sił. Gdyby grawitacja była klasyczną siłą mechaniczną, nie mogłaby wpływać na światło, a to znaczy, że czarne dziury by nie istniały. Fizyka jest doprawdy fascynująca.
PPS.
Być może zwróciliście uwagę, że
blog zgłasza się teraz pod adresem blog.wkryska.art. To oczywisty
efekt złamania pewnej starożytnej reguły administratorów: „piłeś
– nie gmeraj w DNSach”. Miało być odwrotnie. Ale niech będzie
na razie w taki sposób, póki blog jest osiągalny pod wszystkimi
nazwami: altti.pl, marginopis.blogspot.com i blog.wkryska.art.
Kiedyś to wyprostuję.
Kiedyś.
Komentarze
Prześlij komentarz