Czy nie mógłbym sobie wyobrazić, że ludzie dookoła mnie są
automatami, nie mają świadomości, chociaż ich sposób
postępowania jest taki sam, jak zawsze? – Gdy sobie to teraz –
sam w moim pokoju – przedstawiam, to widzę tych ludzi, jak z
nieruchomym wzrokiem (niczym w transie) oddają się swym czynnościom
– pomysł trochę niesamowity. (…)
L. Wittgenstein „Dociekania filozoficzne” uwaga 420 (tłum. B.
Wolniewicz)
Skoro z takim fasonem możemy uczłowieczyć chatboty i automaty
rozmówne, to czy jesteśmy w stanie zadziałać w drugą stronę i
uprzedmiotowić człowieka? Sprowadzić swoje postrzeganie go do
relacji ja – automat?
Szybciej, niż nam się wydaje.
Co determinuje w nas postrzeganie interlokutora jako człowieka? W
naiwności swojej A. Turing zapostulował test polegający na
konwersacji pisemnej. Jeśli w ciągu pięciu minut rozmowy jedna
trzecia „sędziów” oceni błędnie rozmowę z maszyną jako
rozmowę z człowiekiem, test zostanie zaliczony. Nie wiem, co
planował Turing dla ludzi, którzy przez ponad połowę sędziów
ocenieni zostaliby jako maszyny. A pewnie miał jakieś rozsądne
pomysły.
Tymczasem jak my rozpoznajemy człowieka? Ja wiem, że było już u
Platona, i że ten oskubany kurczak Diogenesa został potem patronem
testerów oprogramowania, ale spróbujmy się skoncentrować na
pragmatyce życiowej. Primo: twarz. Secundo: głos.
Jeśli widzimy twarz mówiącego, twarz, która ma swój wyraz
pokrywający się z intencjami zawartymi w mowie, to od razu włączamy
ją do zbioru elementów języka. Mimika twarzy staje się dodatkowym
kanałem komunikacji, nie tylko ją uzupełniającym, ale także
weryfikującym: synchronizacja ruchu ust z dźwiękami (jej brak jako
jeden z kluczowych elementów brzuchomówstwa), czy mimika dopasowana
do treści (śmiał się i docinał przy stole, ale jego oczy
wskazywały, że jest nieobecny myślami). Głos – jego intonacja,
sposób ekspresji, nawet mimo braku towarzyszącego wyrazu twarzy,
potrafi być także tym uzupełniającym kanałem przekazu
informacji. Pomyśl o rozmowie telefonicznej z osobą przestraszoną
– mówimy, że „słychać strach w jej głosie”. A C3-P0?
Irytujący i neurotyczny robot-strachajło z sagi „Gwiezdne Wojny”?
Jego twarz nie ma mimiki, ale głos ulega modulacji. Wyraźnie
słychać irytację, gdy mówi „how typical!” („typowe!”),
gdy zostaje odcięty w czasie ewakuacji bazy na Hoth, albo
przerażenie, gdy mówi „we’re doomed!” („jesteśmy
zgubieni!”). Z kolei „odczłowieczającym” zabiegiem jest
cedzenie słów przez Lorda Vadera, którego twarz głównie ukryta
jest pod maską.
No dobra, ale co, jeśli nasz rozmówca nie jest widziany? Wszak
przed epoką chatbotów także mieliśmy do czynienia z
zapośredniczeniem komunikacji przez pismo. A przecież nikt nie
wyobrażał sobie, że pisze z kimś innym niż z człowiekiem! I tu
tkwi błąd. Powiem tylko: H. P. Lovecraft.
„Szepczący w ciemności” to (by nie rzucać spojlerów do
opowiadania, które ma prawie sto lat) właśnie koncept podmiany
korespondenta. Na początku opowiadania Wilmarth cytuje listy
Akeleya, które układają się w crescendo przerażenia agresją
obcych istot, by nagle zmienić się w uspokajające wyjaśnienia i
kordialne zaproszenie do sielankowego spotkania trzeciego stopnia z
mieszkańcami Yuggoth. I tu Lovecraft poprzez rozmyślania Wilmartha
zaznacza wyraźnie, że zmiana ta jest nie-ludzka:
Po pierwsze, jeśli Akeley był i jest nadal zdrowy na umyśle, to
zbyt szybko i nieoczekiwanie zmienił stosunek do tej sprawy. Po
drugie, jego zachowanie, pogląd na omawiane zjawiska i słownictwo
daleko wykraczały poza normę i jakiekolwiek przewidywania. (…)
Dobór słów, budowa zdań – były zupełnie inne.
H. P. Lovecraft „Szepczący w ciemności” (tłum. R. Grzybowska)
Bohater opowiadania ma jednak dość dużo próbek tekstu do
porównania. Gdyby otrzymał tylko ten ostatni, nie byłby w stanie
zauważyć zmiany (nie byłaby udokumentowana), więc przyjąłby, ze
ma do czynienia z człowiekiem. Bo z nikim innym nie dało się
podówczas korespondować. Tu zasadza się zapomniana groza tego
opowiadania: w nieludzkim autorze, który tworzy list w ludzkim
języku.
My mamy sporo automatów, z którymi da się toczyć pisemne
rozmowy. Czy to na nas wpływa? Śmiem twierdzić, że tak. Że
podobnie jak uczłowieczyliśmy asystentów głosowych, gadające
automaty, dlatego że głos uwiarygadnia rozmówcę, tak samo
dehumanizujemy użytkowników forów internetowych, czytelników
naszych maili, czy adresatów wiadomości tekstowych. I proszę, by
nie podnosić tematu odmienności etykiety słowa pisanego, bo to co
się dzieje w sekcjach komentarzy niemal dowolnych serwisów
internetowych to zwyczajne chamstwo. Czy społeczeństwo nam tak
upadło? Nie, zawsze takie było. Ale inna twarz była dla drugiej
twarzy, a inna dla nieczułych przedmiotów. Coraz więcej
przedmiotów z nami rozmawia, coraz częściej nasi internetowi
korespondenci zdają się nam przedmiotami.
Już przywykliśmy do maili zakończonych klauzulą: „wiadomość
została wygenerowana automatycznie, prosimy na nią nie odpowiadać”,
a to sprawia, że nie czujemy maila czy komentarza jako komunikatu od
prawdziwego człowieka. Przez to rzadziej identyfikujemy ludzi jako
ludzi i zwracamy się do nich jako do przedmiotów – nie tłumiąc
swoich emocji i frustracji. Okazując wyższość, jaka
charakteryzuje podmiot w filozoficznej relacji podmiot-przedmiot. Nie
ma twarzy, nie reaguje głosem, czyli nie jest na moim poziomie.
Gdyby dziś pozwolić A. Turingowi przemyśleć formułę swojego
testu, na pewno by ją zmienił. W chwili obecnej wielu „sędziów”
testu nie byłoby w stanie rozpoznać prawdziwych ludzi na podstawie
pisanych przez nich tekstów.
Czy długo utrzyma się taki stan? Niedługo. Otoczeni przez
rozmawiające automaty, najpierw uprzedmiotowimy naszych rozmówców
głosowych (nazwijmy ich telefonicznymi). Potem, w zależności od
tempa postępu, to samo uczynimy w rozmowach twarzą w twarz.
Komentarze
Prześlij komentarz