S-plozja: China Miéville „Ostatnie dni Nowego Paryża”

Czy już pisałem Ci o świetnej książce traktującej o wieloświatach, okultyzmie i rzeczywistości wypełnionej zmaterializowanymi wytworami artystów plastyków? Tak? „Piranesi” S. Clarke? No tak. Ale teraz jednak chciałem Ci opowiedzieć o innej książce. Chodzi o „Ostatnie dni Nowego Paryża” pióra Ch. Miéville’a.
 
A. Breton, J. Lamba, Y. Tanguy Wyrafinowany trup, karta z polskiego wydania powieści (źródło)

 
   Zaczyna się z przytupem. Oto mamy Paryż w roku 1950. Nadal trwa okupacja niemiecka. Paryż podzielony jest na dzielnice, które znajdują się pod kontrolą różnych stron i ich frakcji: Niemcy, Wolni Francuzi, Main à plume. Nagle przez barykadę do sektora Main à plume przedziera się kobieta dosiadająca Velo: manifę surrealistycznego szkicu Leonory Carrington „I am an Amateur of Velocipedes”. Chwilę później czytelnik staje się świadkiem walki manifa obrazu Maxa Ernsta pt. „Ogród łowcy samolotów” z siłami Luftwaffe. Paryski surrealizm jest mocą, z którą naziści nie potrafią sobie dać rady.
 
Max Ernst Ogród łowcy samolotów (źródło)
 
Jak do tego doszło? W 1941 roku w kawiarni „Les Deux Magots” miała miejsce S-plozja. Zdarzenie, po którym świat już nie był taki jak wcześniej. Nagle, z całą mocą, płody wyobraźni surrealistów stają się rzeczywistością. Niemcy jednak nie poddają się. Wyciągają z Piekła Diabły, które przybierają postać stworów znanych z obrazów podobnych „Piekłu muzykantów” H. Boscha. Ale to jest mały psikus. Problemem jest coś grubszego, co szykują heretycki biskup Paryża do spółki z doktorem Mengele. I jeśli uważasz, że scena narodzin Anung un Ramy w „Hellboy’u” była nastrojowa, to jeszcze nie wiesz, co naszykował Miéville. A to jeszcze nie wszystko.
   W gruncie rzeczy uderza tu zbieżność z tłem fabularnym „Pokoju światów” i „Wojen przestrzeni” P. Majki, o których miałem okazję już opowiadać. W Nowym Paryżu nastąpiła S-plozja, w uniwersum Majki zdetonowane zostały przez Marsjan mit-bomby, które zmaterializowały wszystkie przesądy i wierzenia od krasnoludków i leśnych czartów po syntetycznych bogów i herosów z legend. I także najeźdźcy nie potrafią poradzić sobie z materializacją ludzkiej wyobraźni.
   Gdybym miał znaleźć właściwą miarę, by porównać powieści Majki z powieścią Miéville’a, to byłyby nią dwa utwory zespołu Nirvana: „In Bloom” i „Radio Friendly Unit Shifter”. Dwa stylistycznie różne kawałki – pierwszy wypełniony czymś w rodzaju „nastrojowej ostrości”, drugi – drapieżny, pełen przesterów, sprzężeń, surrealistyczny w swej treści. I w zależności od dnia i nastroju wolałbym słuchać jednego lub drugiego. „Im Bloom” jest łatwiejszy w odbiorze; Majka jest lżejszy w lekturze. Pewien poziom humoru dobrze wyważonego z napięciem jest wielkim atutem rozrywkowym dylogii o Zmorze. Z drugiej strony ciężkość, brud gitarowych sprzężeń i bezkompromisowa rytmika „Radio Friendly Unit Shifter” niezwykle przypomina rytm i nierealność (właściwie to nadrealność) zdarzeń Nowego Paryża. Powieść Brytyjczyka jest zwięzła w formie, ale ta zwięzłość uderza precyzją wykonania warsztatowego. Konstrukcja narracyjna (użycie dwóch czasów gramatycznych do dwóch różnych etapów i przeplatanie ich nawzajem, rozdział po rozdziale) i sposób splecenia fabuły z naszym światem poprzez przypisy i posłowie są po prostu kawałkiem dobrej roboty pisarskiej.
   No właśnie. Przypisy. Wspominałem przy okazji powieści „Piranesi”, że wyszukiwanie informacji o indeksowanych osobach nie rozbiło jedności lektury. Tu niestety jest mały problem z przypisami. Ja rozumiem, jaką rolę autor im, nomen omen, przypisał. Ale odrywanie się co krok od strumienia wydarzeń (które potrafią biec dość wartko), aby przeczytać przypis zredagowany w sposób bez mała encyklopedyczny, pozostawia jakieś wrażenie nierówności. Wybija czytelnika z imersji fabularnej. I, niestety, jest to dość celowe. Gdyby w Paryżu zmaterializowały się zbiory Luwru i w kawiarni spotkalibyśmy Giocondę, a na wodach Sekwany unosiłaby się tratwa „Meduzy”, to mniej więcej każdy by wiedział, jak to wygląda. Ale Miéville celowo powołuje do życia pomniejsze twory surrealistów, by zmusić czytelnika do lektury przypisów, do zwrócenia uwagi, że rozgrywa się w nich osobna linia narracji. Mam taki pomysł, by po pierwszej lekturze zebrać sobie wymienione dziełka w postaci grafik komputerowych i przeczytać tę krótką powieść (140 stron znormalizowanego maszynopisu) raz jeszcze. Bez czytania przypisów. Z pełną imersją.
   Tymczasem zostawiam Cię z kilkoma reprodukcjami, które mogą Ci przybliżyć świat opowiadany przez Thibauta.
 
Max Ernst Celebes (źródło), jeden z najpotężniejszych manifów uniwersum Nowego Paryża

 
Leonora Carrington I am an Amateur of Velocipedes (źródło), czyli Velo

Grace Pailthorpe Sandbumptious (źródło), czyli piaskoszałek, drapieżny manif, który czaił się w piwnicach

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wdowi post

Nim napiszesz post

Polak mały, sztuczka kusa

Wandalizm intelektualny

Śpiulkolot a sprawa polska

O wykręcaniu ludziom numerów

Accelerando

Konkluzja wujka Staszka #12: Pseudonimy

Pies imieniem Brutus

Paranormal Wilkowyje