W malowanej gospodzie
Jest
rok 2018. Oskarowa gala, wśród filmów nominowanych w kategorii
„Najlepszy długometrażowy film animowany” znajduje się „Twój
Vincent” - jedyne chyba w swoim rodzaju dzieło, którego animacja
realizowana była poprzez poklatkowe zdjęcia tysięcy obrazów
olejnych malowanych przez przeszło setkę artystów. Wszystko stylu
i kolorystyce obrazów Vincenta van Gogha, o którego ostatnich
dniach życia opowiada film. Otwarta koperta, … and the winner
is…, i pada tytuł disnejowskiej produkcji – „Coco”.
„Twój
Vincent” pozostał bez statuetki. Cytując klasyka: „jak do tego
doszło – nie wiem”. Nie widziałem „Coco”, ale widziałem
już tyle filmów Disneya, że mogę mieć pojęcie o klasie tego
filmu. Ja zasadniczo lubię animacje imperialne Myszy (oprócz ich
„Gwiezdnych Wojen” w nowej odsłonie – za „Ostatniego Jedi”
powinien paść co najmniej jeden wyrok skazujący), ale nie sądzę,
żeby „Coco” było na poziomie „Króla Lwa”, czy choćby
„Shreka”, bo minęły dwa lata i nikt o „Coco” nie mówi w
kategorii filmu kultowego.
Ale
wróćmy do „Twojego Vincenta”, któremu Oscar się po prostu
należał.
Naszego
tytułowego bohatera poznajemy gdy już nie żyje. Armand Roulin, syn
naczelnika poczty poproszony zostaje, by doręczyć spóźniony list
od Vincenta van Gogha jego bratu, Theodore’owi. Armand nie jest
zachwycony. Nie lubił Vincenta, a i bycie listonoszem nie jest jego
marzeniem. Podkreśla, że nie po to uczył się na kowala. Ale nie
odmawia ojcu. Jedzie dostarczyć list i na miejscu dowiaduje się, że
Theo także nie żyje. Aby jednak nie wracać z listem, Armand jedzie
do Auvers-sur-Oise, miejscowości, w której Vincent przebywał przed
śmiercią, aby dostarczyć list jego lekarzowi, doktorowi Paulowi
Gachetowi… I tu sytuacja się zaczyna zagęszczać. Niemal z każdą
chwilą Armand dowiaduje się czegoś nowego o nieżyjącym malarzu i
okolicznościach jego śmierci. A czym więcej wie, tym bardziej
sytuacja staje się niejasna. Każdy kolejny trop rodzi nowe pytania.
Armand zaczyna prywatne śledztwo, zostaje w Auvers dłużej by
dowiedzieć się prawdy. A prawda jest coraz bardziej niejasna.
Samobójstwo? Czy morderstwo? A jeśli morderstwo, to kto strzelał?
Dlaczego lekarz nie operował? Dlaczego żandarm stara się
zaszpachlować sprawę, zamiast dociec jej sedna?
Film
wciąga. Jest przepiękny wizualnie, gdyż przez bite półtorej
godziny oglądamy ruchome obrazy olejne, na których widać kolory
nakładane charakterystyczną techniką holendra. Historia wciąga
także. Nie tylko Armanda, który zaczyna popadać w obsesję
dowiedzenia się prawdy. Na co patrzymy? Mógłbym powiedzieć – na
film kryminalny namalowany przez van Gogha.
Pole pszenicy ze żniwiarzem, według van Gogha - alegoria śmierci (źródło) |
Jeszcze
raz to podkreślę: nie oglądamy onirycznych obrazków, ale podążamy
za głównym bohaterem szukając prawdy o ostatnich dniach życia
Mistrza. Van Gogh jawi się nam jako osoba niesłychanie samotna i
wrażliwa, która stara się utrzymać zdrowe zmysły na wodzy, a
tymczasem osacza go małe miasteczko godne pióra Stephena Kinga.
Oglądamy to miasteczko kolorami i pędzlem van Gogha oraz
przenikliwością Armanda Roulina.
Co
mogę powiedzieć? Nie interesował mnie van Gogh zanim nie
obejrzałem filmu. Dzięki niemu zarówno doceniłem go jako malarza,
ale także zaciekawił mnie jako człowiek. Dziękuję Netflixowi, że
umożliwił mi poznanie tego filmu (jak zwykle do kina miałem pod
górkę).
Polecam.
Komentarze
Prześlij komentarz