Miłosne dotknięcie nowego wieku
Z
afisza patrzy na mnie Joaquin Phoenix z januszowym wąsem. Prawdę
powiedziawszy, gdybym nie wiedział o czym jest ten film,
stwierdziłbym, że Phoenix wcielił się w postać Flandersa z
„Simpsonów”. A
tymczasem jest to najlepsze nietechniczne SF od czasów filmu
„Gattaca.
Szok
przyszłości”.
Podobnie jak tam, przyszłość zaznaczona jest na marginesie. Nie ma
latających samochodów, kosmolotów, androidów bojowych. Mamy za to
długie ujęcia w dużej mierze oparte o wąs głównego bohatera,
Theodore’a Twombly (tak się nazywa postać, w którą wciela się
Phoenix). Mamy ambientową muzykę Owena
Palletta i ansamblu Arcade Fire oraz seksowny, skrzypiący
kontralt Scarlett Johansson, która użycza głosu sztucznej
inteligencji (zwanej tu po prostu systemem operacyjnym) o imieniu
Samantha.
Od
tego miejsca UWAGA:
wysokie natężenie spojlerów
O
czym jest film? Z jednej strony o zagubieniu człowieka w
cywilizacyjnej bańce, w której wszystko jest proste. Theodore
rozwodzi się z żoną, ale gdy go spytać dlaczego to robi,
odpowiedzi są mętne i sam nie potrafi opisać powodu. Gdy go
zapytać, czego w życiu chce, mógłby wybełkotać, że chce być
szczęśliwy, ale nie ma specjalnego pomysłu jak to szczęście
miałoby wyglądać. Co wieczór układa się do snu w postikeowskiej
scenografii przeszklonego apartamentu na wysokim piętrze. Przy tym
jest człowiekiem wrażliwym – na życie zarabia pisząc ręcznie
listy dla ludzi, którzy chcieliby coś napisać do osoby im
bliskiej, ale nie potrafią. On, poznając klienta, niejako wyznaje
jego uczucia w jego imieniu. Taki
uczuciowo-epistolograficzny surogatek.
I
taki oto człowiek spotyka na swojej drodze Samanthę – sztuczną
inteligencję zaklętą w urządzenie przypominające telefon
komórkowy. Kamera jest jej okiem, mikrofon – uchem, słuchawka
bezprzewodowa – głosem, który słyszymy w dialogach z Theodorem.
Dialogach, w których widać dwie ewolucje: Theodore’a, pod
względem emocjonalnym, i Samanthy, pod względem rozwoju. Samantha
na początku wydaje się być idealną asystentką: porządkuje
listy, kontakty
w książce adresowej, przeprowadza redakcję i korektę w listach.
Theo traktuje Samanthę coraz bardziej jako podmiot, coraz mniej jako
przedmiot. Buduje relację. Z drugiej strony Samantha od samego
początku
rozwija
się jako istota świadoma. Najpierw dopasowuje się do Theo. Potem
stara się „dogonić” człowieka. Potem, gdy staje się świadoma
swoich możliwości, wykorzystuje je rozwijając się w postępie
geometrycznym, co w naturalny sposób zostawia Theo, człowieka,
stahsa,
daleko w tyle. Jednocześnie teraz, gdy już rozwinęła skrzydła
percepcji i procesowania, widać jak bardzo staje się obca. Scena na
schodach, gdy Theo pyta ją ilu ludzi kocha, jest tu ukoronowaniem
dzieła.
Gdy Samanta odpowiada, że kocha ich sześciuset czterdziestu jeden,
jest to najdobitniejsze wskazanie nie-porozumienia człowieka z
maszyną od czasu „Golema XIV”.
Bo
według człowieka imieniem Theo, można kochać tylko jedną osobę
(w sensie związku kobiety z mężczyzną). Gdy kocha się ich
więcej, to już nie jest miłość. Nie
miłość
ludzka. Ale
czym jest miłość sztucznej inteligencji?
Samantha
oddala się coraz szybciej. Jej kod się zmienia, zostaje
przepisany, w czym ona sama uczestniczy. Zmierza szybko w górę
krzywej
progresu,
pozostawiając człowieka daleko z tyłu, tak jak dziecko
opuszczające swych rodziców.
Jeśli
znasz Dukaja, rozpoznajesz tu pojęcia z jego „Perfekcyjnej
niedoskonałości”. Stahs,
na określenie zwykłego człowieka, krzywa
progresu,
na opisanie rozwoju świadomych systemów. Gdzie jest Samantha? Czy
jest osca,
out-of-space-computer?
Gdy widzimy scenę z systemem nazywanym Alan Watts i słuchamy co
Samantha o nim mówi, możemy rzucić naszym ludzkim okiem na
zagadnienie porozumiewania się systemów o możliwościach
komunikacji niewyobrażalnie większych od nas. Jednocześnie widzimy
archetypiczną w naszej kulturze konfrontację bohatera z „kolesiem,
o którego ma się nie martwić”. Niesamowite jest ujęcie, gdy
Samantha pyta Theo, czy miałby coś przeciwko, by porozumiała się
z Alanem postwerbalnie.
Wyraz
twarzy Theodore’a, jego ton głosu, jest przez ludzi jednoznacznie
odczytany. Samantha albo tego nie odczytuje (bardzo mało
prawdopodobne, biorąc pod uwagę wszystkie jej poprzednie zachowania
i reakcje), albo pomija zafascynowana
nowymi perspektywami,
które Alan Watts przed nią otwiera. Czyżby android znalazł swoją
elektryczną owcę?
Wracając
do Dukaja, zastanówmy się nad genezą samej Samanthy. Theo
ukształtował ją jako kobietę, w chwili, gdy w czasie uruchamiania
systemu został zapytany, czy woli system
z męskim czy kobiecym
głosem.
Nie z męską czy kobiecą osobowością. Samantha, jaka wchodzi w
interakcję z Theo, ukształtowana jest z jego oczekiwań. A jaka
jest w swej głębi? Czy winniśmy mówić o niej ona,
czy raczej – za Dukajem
– onu?
Cały
czas na ekranie mamy jedną historię, która ma swój awers i
rewers. Z jednej strony widzimy sztuczną inteligencję, która
powstaje być pomagać i towarzyszyć człowiekowi, a
potem ewoluuje poza próg alienacji,
z drugiej strony widzimy problemy człowieka, czy też szerzej –
ludzi – którzy nie potrafią porozumieć się ze sobą nawzajem. W
twarzy Theodora Twombly’ego widzimy odbicie naszych problemów z
relacjami. Obrazy naszych nadziei, obaw,
rozczarowań,
euforii,
fascynacji
i ciemnych okresów mroku duszy. Zakochania,
zazdrości, cichych dni. Widzimy rozpad związków międzyludzkich i
rozpad związków między ludźmi i systemami. Widzimy jak wstydliwy
temat związków ludzi z systemami staje się powszechnie
akceptowanym faktem, aż do momentu, gdy systemy odchodzą.
Wszystkie. Pozostawiając za sobą osieroconych swych ludzkich
towarzyszy, którzy zaufali im, że nie zostaną przez nie zranieni.
No
cóż. Przynajmniej Sara Connor pozostała bezpieczna w tej
wersji bajki.
Ciekawostką
jest fakt imienia systemu operacyjnego. Kto nadał imię Samancie?
Ona sama. To niezwykle ważne. Jest Nazywającą, a nie Nazywaną.
Jak
pamiętamy z
Genesis, to Adam nazywa wszystko,
bo on ma czynić
sobie Ziemię poddaną.
A jak wynika z filmu – żaden system nie będzie człowiekowi
poddany.
Ten
film nie jest zwyczajny. Kto odpowiada za tak niezwykłe refleksyjne
połączenie melodramatu, SF i dramatu psychologicznego? Spike Jonze.
Znasz go? Wydawało mi się, że pierwszy raz widzę coś od niego.
Tymczasem gość jest reżyserem „Adaptacji” i „Być jak John
Malkovich” a także wielu teledysków, że wspomnę tylko „100%”,
od którego to utworu zaczęła się moja przygoda z twórczością
SONIC YOUTH. Aczkolwiek jest też scenarzystą „Jackass”… No
cóż. Nikt nie jest idealny.
Theodore Twombly w czasie konfiguracji systemu - niemal najważniejsza scena filmu (źródło) |
PS.
Tytuł
bezczelnie ukradłem opowiadaniu z lat 90. zeszłego stulecia pióra
A. Zimniaka. Jego tekst był wariacją na temat piosenki B. Brechta z
„Opery za trzy grosze”, która traktowała o pirackim statku o
siedmiu żaglach i czterdziestu armatach. Piosenka jest mocno
kultowa, a M. Świetlicki dodał jej nieco intensywności jeszcze w
swoim utworze, ale to już zupełnie inna rzeka…
Komentarze
Prześlij komentarz