A zwłaszcza jeden łotr
Disney zrobił film wojenny w uniwersum Gwiezdnych Wojen. Kropka.
To najkrótsza i w dodatku pełna recenzja „Łotra 1”. Jeśli
przyjmiemy, że subiektywny odbiór nie winien nam się w recenzji
mieszać. A jaki jest ten subiektywny odbiór? Jestem niecałą
godzinę po seansie, gdy piszę te słowa; nie wiem jednak kiedy
posta wystawię zupełnie nie wiem, kiedy go czytasz. I czy znasz już
fabułę i przebieg akcji filmu. Nie wiem. Postaram się nie
spojlerować.
Zatem spojlerem nie będzie oświadczenie, że udało się wykraść
plany Gwiazdy Śmierci. I że wielu ludzi oddało za to swoje życie.
To już wiemy z epizodu IV, z „Nowej Nadziei”. Nadzieja jest tu
przyzywana kilkukrotnie w czasie filmu, zarówno w działaniach, jak
i w tekście. I dobrze. Uważam, że cnoty teologalne winny mieć
swoje miejsce w kulturze i w sztuce. Na razie największą
reprezentację ma miłość. Wiara powinna mieć lepsze jakościowo publikacje,
a kwestia nadziei do dziś wygląda nader marnie.
Fanowski plakat nawiązujący do "Full Metal Jackoff". Zupełnie słusznie, bo... obejrzyj. A tu źródło |
Jaki jest film? Obejrzyj.
Czy mi się podobał? Tak.
Czy coś mi wyjątkowo podobało? Tak. Wielki Moff Wilhuff Tarkin.
Gdy przeszło dwie dekady temu na ekrany wchodził „Forrest Gump”
działo się to w aurze zachwytów nad „przywróceniem do życia”
postaci historycznych w charakterze aktorów. I tak mogliśmy
widzieć, jak główny bohater rozmawia z Kennedym lub Lennonem. Ba,
film otrzymał oskara za efekty specjalne dystansując „Maskę”
i „Prawdziwe kłamstwa” z austriackim gubernatorem Kalifornii w
roli głównej. Ale w "Forreście Gumpie" to były kolaże autentycznych nagrań, do
których dosztukowano Toma Hanksa.
Tym razem mamy więcej. Ciekawym co czuł Guy Henry grając Tarkina
ze świadomością, że nikt nie zobaczy jego twarzy. Bo dzięki
zaawansowanej magii CGI widzimy twarz Petera Cushinga. Jak dobrze
wykonano robotę niech świadczy tekst usłyszany z widowni: „to
ten aktor jeszcze żyje?!”. Otóż nie żyje. Nie żył już w
czasie, gdy wręczano wspomnianego oskara za specefekty dla filmu
„Forrest Gump”. Ale ożył dla nas na ekranie, by historia mogła
się dopełnić. By „Łotr 1” kończył się w tym miejscu, tymi
ujęciami, którymi zaczyna się „Nowa Nadzieja”.
I to właśnie postrzegam jako największy walor tego filmu. Oto
przywracamy nieżyjących aktorów na scenę, trochę jak w
mickiewiczowskich „Dziadach” wywołując ich duchy i wysyłając
na bronowickie wesele, by zmieszać ich z tłumem aktualnych gości.
Czy czeka nas megaprodukcja wszech czasów, w której romans nawiążą
Rudolf Valentino z Marylin Monroe? Myślę, że wykonaliśmy pierwszy
krok.
PS.
UWAGA SPOJLER: wszyscy giną. Ale zginęli też wszyscy w „Hamlecie”,
a ludzie wciąż chodzą na to do teatrów i kin. Bo rzecz w tym, co
się przed śmiercią zdąży zrobić.
Komentarze
Prześlij komentarz