Człowiek z „Marco Polo”, cz.1
Mazury
są dla mojego pokolenia żeglarzy matecznikiem. Tam się
wychowaliśmy, jakby w drugim domu rodzinnym. A każdy rodzinny dom
ma swój folklor, w tym przyśpiewki. Typowymi dla żeglarzy
szuwarowo-bagiennych pieśniami były te, które sławiły uroki
mazurskiego zacisza, strzechy pośród borów i majestatyczne chmary
komarów, co łacno poznać po typowo mazurskich tytułach:
„Pożegnanie Liverpoolu”, „Stara Maui”, „Sacramento”,
„Hiszpańskie dziewczyny” oraz „Marco Polo”.
"Marco Polo" pod pełnymi żaglami (źródło) |
Pieśń
żeglarska (nie, nie szanta, szanta to specyficzna pieśń żeglarska,
pieśń pracy) pt. „Marco Polo” nie opowiada o słynnym
podróżniku, który nigdy Kitaju nie oglądał, ale o noszącym jego
imię kliprze, czyli bardzo szybkim żaglowcu z XIX wieku. Klipry
były wykorzystywane do przewożenia towarów, które miały szybko
dotrzeć do Europy. Dwa szlaki były szczególnie ważne: herbaciany,
wiodący z Chin (regaty kliprów herbacianych to osobna historia) i
wełniany, australijski. A „Marco Polo” był właśnie takim
„wełnianym kliprem”, mniej prestiżowym niż herbaciane. Za to
wsławił się niespotykanie szybkimi „przelotami” do Australii i
z powrotem. Pod dowództwem kapitana Jamesa Nicola Forbesa przebył
kiedyś swoją trasę tak szybko, że gdy wpłynął do Liverpoolu,
jego właściciel, James Baines, sądził, że statek zawrócił
gdzieś spod Afryki, z ćwierci swej drogi. Padło już nazwisko
najsłynniejszego dowódcy „Marco Polo”, wróćmy więc do tekstu
tej rdzennie mazurskiej pieśni:
Nasz
"Marco Polo" to dzielny ship,
Największe
fale brał.
W
Australii będąc widziałem go,
Gdy
w porcie przy kei stał.
I
urzekł mnie tak urodą swą,
Że
zaciągnąłem się
I
powiał wiatr, w dali zniknął ląd,
Mój
dom i Australii brzeg.
"Marco
Polo"
w
królewskich liniach był.
"Marco
Polo"
tysiące
przebył mil.
Na
jednej z wysp za korali sznur
Tubylec
złoto dał
I
poszli wszyscy w ten dziki kraj,
Bo
złoto mieć każdy chciał.
I
wielkie szczęście spotkało tych,
Co
wyszli na ten brzeg,
Bo
pełne złota ładownie są
I
każdy bogaczem jest.
W
powrotnej drodze tak szalał sztorm,
Że
drzazgi poszły z rej,
A
statek wciąż burtą wodę brał,
Do
dna było coraz mniej.
Ładunek
cały trza było nam
Do
morza wrzucić tu,
Do
lądu dojść i biedakiem być,
Ratować
choć żywot swój.
Sławomir Klupś „Marco Polo”
No
pięknie. Mamy fajną historyjkę o szczęśliwych poszukiwaczach
złota, których sztorm pozbawia bogactwa, a rzecz dzieje się na
królewskim kliprze „Marco Polo”. To teraz odkręcimy tę
historyjkę, tak jak to zrobiłem już kiedyś przy okazji
adynatochromatyki, czyli „nie w Moskwie, lecz w Leningradzie; nie
samochody, tylko rowery i nie rozdają, tylko kradną”. Pan Klupś tę piosenkę
zaadaptował do języka polskiego. Nie, nie przetłumaczył. Zostawił
melodię i napisał własny tekst, który z oryginałem nic nie ma
wspólnego. Popatrzmy na oryginał:
The
Marco Polo’s a very fine ship
The
fastest on the sea
On
Australia’s strand we soon will land
Bully
Forbes (he) can look for me
Marco
Polo – the fastest on the sea
Marco
Polo – the fastest on the sea
I’ll
jump the ship in Melbourne Town
I’ll
go a-diggin (for the) gold
There’s
a fortune found beneath the ground
Where
the eucalyptus grows.
The
company owner Mister Baines
Said
to Bully Forbes one day
“It’s
up to you to keep your crew
When
the gold calls them away”
Said
Bully Forbes to Mister Baines
“I
have a plan so fine, sir
Leave
to me and I think you’ll agree,
I’m
king of the Blackball Line, sir.”
Now
when we get to Melbourne town
Bully
Forbes declares the scurvy,
An
there’s a quarantine law and we can’t get ashore,
Til
we reach the River Mersey.
And
now we’re back in Liverpool town,
I’ll
go to sea no more, sir
I’ve
served my time in the Blackball Line
Under
Captain Bully Forbes
No
i się klocki rozsypały. Nie,
w królewskiej, ale w prywatnej kompanii Black Ball, nie poszli po
złoto, tylko zamknięto ich na statku. I tak dalej. Pozwolisz,
że nie będę w tym miejscu zamieszczał nawet wolnego tłumaczenia,
a zamiast tego streszczę: podmiot liryczny będąc członkiem
załogi „Marco Polo” ostrzył sobie zęby na australijskie złoto
gdyż prócz alaskańskiej gorączki złota była w dziewiętnastym
wieku i australijska. Gorączka owa byłą przyczyną wielu dezercji
załóg statków przybywających do Australii i często zdarzało
się, że statki nie były w stanie odpłynąć, gdyż załogi
uciekały niemal w komplecie. W tekście (a może i w rzeczywistości)
James Baines wskazuje Forbesowi problem. Myślę, że w
rzeczywistości Forbes znał go lepiej i wiedział o nim wcześniej.
Dość, że przybywszy do Melbourne Forbes zgłasza w porcie…
epidemię (w tekście jest mowa o szkorbucie, ale on już nie był kwalifikowany jako zaraza). W przypadku statku ogarniętego epidemią stosowano bardzo
ostre zasady kwarantanny – nikt z pokładu nie mógł dotknąć
niczego, co szło w kierunku lądu. Dodatkowo w samym porcie bardzo
uważano na dezerterów i nie tylko nikt by im nie pomógł, ale z
całą bezwzględnością schwytanych zwrócono by na pokład, lub
uwięziono. Załoga była bez szans. Czego Forbesowi nie zapomniano,
uwieczniając go jako tyrana w żeglarskiej pieśni.
Szczerze
mówiąc, słyszałem o innym przebiegu
wydarzeń: w 1852 roku „Marco
Polo” po zaledwie 68 dniach podróży z Anglii zawinął do Port
Phillip w Australii wioząc 930 osadników. W porcie Forbes zastał
około pięciu dziesiątek statków unieruchomionych dezercją załóg.
Szybko myśląc jak zaradzić sytuacji i spełnić przechwałkę, że
w pół roku obróci z powrotem, oskarżył przed władzami całą
załogę
o niesubordynację, która stanowiła przestępstwo. Moje źródło
milczy, jak ją odzyskał, dość, że w drugi dzień świąt Bożego
Narodzenia 1852 roku kotwiczył już u ujścia rzeki Mersey, ku
zdumieniu całego Liverpool.
Widać,
że nawet wersja oryginalna mija się z prawdą – Forbes nie mógł
zgłosić epidemii, gdyż nie wysadziłby na ląd osadników, którzy
pozostaliby na objętym kwarantanną statku, ergo,
nie mógłby zrealizować celu rejsu, jakim było przewiezienie
osadników w jedną, a transport wełny w drugą stronę.
Za tydzień ciąg dalszy historii kapitana Forbesa.
Komentarze
Prześlij komentarz