Człowiek z „Marco Polo”, cz. 2
Kapitan
J. N. Forbes dowodził poprzez terror. Ale właścicielom Black Ball
Line, jego pracodawcom, odpowiadało, że mogą szczycić się
szybkością i pewnością spedycji, mając za nic protesty załóg
(nie było wtedy związków zawodowych, a i załogi dostawały premie
za każdy rekordowy przelot, co łagodziło trochę sytuację), czy
nawet pasażerów.
Na
żaglowcach przyjęto, że decyzję o postawieniu dodatkowych żagli,
czy też zrzuceniu obecnie wykorzystywanych lub ich zrefowaniu
(zmniejszeniu powierzchni) podejmował tylko kapitan. Kapitan Forbes
był pod tym względem nieugięty. Zdarzały się delegacje pasażerów
przynoszących petycje o zrefowanie żagli w obawie o życie.
Zdarzały się niesubordynacje oficerów wachtowych, którzy
ryzykując karierę nakazywali zrzucanie lub refowanie żagli, gdy
kapitan spał. Dla zabezpieczenia się przed taki praktykami Forbes
zapinał fały (liny do wciągania i zrzucania żagli) na kłódki. A
gdy i kłódki mu rozbijano, sypiał na pokładzie, przykryty pledem,
z dwoma odbezpieczonymi pistoletami, których nie zawahałby się
użyć przeciw tchórzliwej, w jego ocenie, załodze.
„Marco Polo” |
Trzeba
temu tyranowi przyznać jedno – jego statkom niewiele działo się
złego, co mogłoby wskazywać, że wie, co robi. Toteż
powierzono mu po „Marco Polo” kolejny kliper - „Lightning”,
jednego z najszybciej żeglujących kliprów świata. Aż powierzono
mu dowodzenie „Schombergiem”, największym żaglowcem zbudowanego
jako kliper. I tu się szczęście odwróciło.
„Schomberg” w drodze do Australii |
Gdy
ominie się całkowe rafy, którymi profesor Marchaj usiał swoje
dzieła fundamentalne dla teorii żeglowania, zostanie nam garść
uproszczeń, wśród których znajduje się takie: czym dłuższa
linia wodna statku (przy określonej smukłości, czyli proporcji
długości do szerokości kadłuba), tym większą prędkość
teoretycznie możemy nim rozwinąć. „Schomberg” był sporo
większy od innych kliprów, sporo więcej zatem do niego oczekiwano.
Więc i „Bully” Forbes sporo więcej obiecywał. I gdy w
dziewiczym rejsie pogoda okazała mu swą nieprzychylność
zrozumiał, że z kolejnego rekordu nici. Forbes nie był
człowiekiem, który przeszedłby do porządku dziennego nad tym, że
wynik przelotu będzie przeciętny.
Frustracja odebrała mu chęć zajmowania się rejsem. Tej feralnej
nocy pierwszego dnia świąt Bożego Narodzenia 1855
roku (znów
gwiazdkowa data!) oficer wachtowy zameldował,
że brzeg po zawietrznej jest zbyt blisko. Kapitan miał w takiej
chwili decydować o manewrze. Jednakże nasz kapitan nie miał do
tego rejsu już serca. Stwierdził, że
wyjdzie na pokład, gdy skończy rozgrywanego właśnie robra. (Rober
jest częścią rozgrywki brydżowej; pisząc to czuję się już
niedzisiejszy, ale chyba muszę to tłumaczyć). Nie zdążył.
Kliper osiadł
na mieliźnie
niedaleko australijskiego przylądka Otway. Uratowano wszystkich
pasażerów i większość ich bagażu oraz część
przewożonego
towaru
i poczty.
Statek sprzedano lokalnym handlarzom, którzy mieli go rozszabrować.
Dwóch z nich poniosło śmierć próbując dostać się do wraku.
Tak
załamała
się wielka
kariera
kapitana Forbesa, nieustraszonego tyrana, do którego należał cały
pęk rekordów szybkości w najwspanialszej klasie żaglowców –
kliprów.
Dlaczego
kapitan Forbes nie wyszedł wtedy na pokład? Nie
wierzę, że los statku był mu obojętny. Wiedział, co może im
grozić. Wiedział, ile stracić może sam. Utrata statku, to koniec
kariery. Zatem? Może zgubiła go rutyna (ponoć mielizna, na którą
wpadł „Schomberg” nie była naniesiona na mapy), może, nie
mogąc ustanowić rekordu, postanowił zrobić wrażenie na
pasażerach i oficerach przez nonszalancję wobec sztormu i ryzyka
katastrofy? Trudno to ocenić. Donald
Fox, na swoim blogu w zeszłorocznym artykule wskazuje, że wokół
katastrofy szybko mnożyć się zaczęły plotki i pomówienia pod
adresem nielubianego Forbesa. Może więc było inaczej: Forbes
był na pokładzie, wiedział co robi „ścinając zakręt” koło Oatway –
zaryzykował i przegrał, gdy wpadł na nieoznakowaną mieliznę?
Kapitan
Forbes został osądzony i skazany przez nieprzychylną mu prasę,
nim jakikolwiek
prawdziwy
sąd w
Australii (nadal brytyjskiej kolonii) dokonał
swego przewodu. A było to nieproste. Nie było tak jasnego prawa
morskiego jak teraz. Nie był też „Schomberg” okrętem wojennym,
bo wtedy proces byłby szybki i czytelny, jak opisywali je C. S.
Forester i P. O’Brian. Wytoczono Forbesowi kilka procesów z
różnymi zarzutami, od cywilnych po kryminalne. Jedne procesy Forbes
wygrywał z braku silnych dowodów przeciw niemu, inne kończyły się
umorzeniem z powodu braku funduszy na koszta sądowe po stronie
wnoszącej powództwo. Warto zaakcentować, że połowa batalii na
argumenty, przedstawienia zeznań świadków i wyjaśnień
oskarżonego, odbyła się na łamach prasy. A była dopiero połowa
XIX wieku, gdzie tam do naszych onetoidów! Prasowe
przepychanki skończyły się dopiero, gdy Forbes wrócił na Wyspy
Brytyjskie. Wieści o jego procesach były tak odgrzewanym kotletem,
że ich już po postu nie publikowano więcej. Sądy oczyściły go z
zarzutów, lecz twarz została już utracona.
Kapitan
Forbes dowodził jeszcze potem kilkoma statkami. Był „Hastings”,
którego był dowódcą i właścicielem jednocześnie. Nawet dobrze
obchodził się z pasażerami. Ale
„Hastings” też skończył na mieliźnie. Był „Ajax”, był
„General Wyndham” i był… „Marco Polo”. Dość wysłużony,
nieco uszkodzony, ale nadal żeglujący. Jak Forbes trafił na niego?
Chyba przez desperację armatora: gdy zmarł aktualny kapitan „Marco
Polo”, zaszła pilna potrzeba znalezienia dowódcy na rejs frachtowy, nim weźmie go inny spedytor. Forbes był już emerytem, ale nie przewożono pasażerów, nie było ryzyka skandalu i wpadki,
więc szybko go ściągnięto i wysłano do Mobile Bay po ładunek
bawełny.
12
sierpnia 1867 roku kapitan Forbes po raz ostatni zszedł z pokładu
jako dowódca statku. Zmarł na zapalenie płuc 14 czerwca 1874 roku.
Na nagrobku wyryto mu napis „Dowódca klipra Marco Polo”.
Nagrobek Jamesa Nicola Forbesa |
Sam
„Marco Polo” dalej
pływał jako frachtowiec. 25
lipca 1883 roku z powodu licznych przecieków, którym pompy nie
dawały już rady, statek został wprowadzony na plażę nieopodal
Cavendish na
kanadyjskiej
Wyspie
Księcia Edwarda. Jego maszty zostały zwalone, żeby wiatr bardziej
nie uszkodził konającego statku. Tak zmarła druga połowa legendy
australijskiego szlaku.
Agonii
statku przyglądała się szesnastoletnia dziewczyna, która potem
opisała to w nowelce pod tytułem „Wrak Marco Polo”. Nazywała się Lucy Maud
Montgomery.
Tak sobie pomyślałam, że na Wyspie Księcia Edwarda, to znam tylko jedną dziewczynę :)
OdpowiedzUsuńTak sobie pomyślałam, że na Wyspie Księcia Edwarda, to znam tylko jedną dziewczynę :)
OdpowiedzUsuń... No mogła być jeszcze sama Ania z Avonlea, nieprawdaż?
Usuń