Potrzeba złej literatury
Odkryłem w tym
sklepie [u bukinisty – przyp. mój] Francję, jakiej żaden
uniwersytet nie mógł nauczyć swoich studentów: nie była to
Francja znanych pisarzy i klasyków, lecz nieskończona galimafrée
pomniejszych poetów, drugorzędnych sztuk, zapomnianych pamiętników,
zapomnianych debat teologicznych i politycznych, rewolucyjnych
pamfletów, sprawozdań sądowych, dziwolągów, zbiorów anegdot.
Przez lata uzbierała się całkiem pokaźna kolekcja takiego
drobiazgu i to takiego rodzaju, że każdy szanujący się bibliofil
z przerażeniem by się od niej odsunął.
J.
Fowles „Francja współczesnego pisarza” (1988)
Nie
da się oderwać pojęcia „arcydzieło”, czy choćby „utwór
wybitny”, od tła, jakim jest cała feeria utworów niewybitnych i
rzeczy, od których arcydzieło różni się niczym dzień od nocy.
I
w tym miejscu płynnie przejdę do zwyczajnego, nader popularnego
sportu jakim jest kopanie leżących. Jak zwykle rzecz będzie o
szkole i nauczaniu.
Uczymy
– nie tylko w Polsce, sądząc z wypowiedzi J. Fowlesa – o
utworach wybitnych. O „dziełach” i „arcydziełach”. O
genialnych pisarzach i nowatorskich formach. Czy zapominamy o tle?
Nie. Skoro mówimy, że coś było nowatorskie, to wspominamy
jednocześnie, że istniało coś skostniałego. Czy to tło
ukazujemy? Nie. Bo nie ma czasu. Bo szkoda siły na czytanie złych
rzeczy. Efekt? Znając samych tylko „arcymistrzów” i „geniuszy”
nie rozumiemy w najmniejszym stopniu dlaczego „Słowacki wielkim
poetą był”. Gdyż-ponieważ nie znamy poetów „małych”.
Widzimy samą śmietankę, a nie znamy smaku serwatki. Poznawani w
szkole pisarze tworzą nie tyle panteon, co Ligę Mistrzów, w której
Camus i Dostojewski przeciwstawiani są Prusowi i Dickensowi. Są
kibice Reymonta i Żeromskiego, kibole Witkacego i psychofani
Mickiewicza. Wszyscy mają swoje typy lekceważąc innych („Za kim
idziesz? Mickiewicz czy Słowacki?”) a żaden z nich nie wie, jak
marna potrafiła być literatura „zwykła” w ich czasach. Bo i
skąd?
Swego
czasu Wydawnictwo Literackie w serii „Proza iberoamerykańska”
wydawało hurtowo wszystko, co wylęgło się na południe od Rio
Grande. Wśród utworów Borgesa, Cortazara, Carpentiera, Casaresa,
Paza, Fuentesa, Marqueza czy Llosy znajdowały się dziesiątki tomów
najczystszej grafomanii „zaangażowanej społecznie i politycznie”.
A nawet, gdy nie była to grafomania, to poziom był co najwyżej
umiarkowany.
„Yawar
Fiesta” José Marii Arguedasa przeczytałem do końca siłą
rozpędu i zaciekawienia egzotycznym folklorem. Ale gdy tylko ją
zamknąłem, ogarnęło mną przeczucie lekko nadmarnowanego czasu.
Bo w sumie atmosfery było tam tyle co na Marsie, bohaterowie
zawstydziliby Pinokia swą drewnianością, a ostatecznie indiańska
corrida oparta o rzucanie w byka dynamitem nie trafiła mi do gustu.
I dopiero w tym momencie zrozumiałem na ile dobra jest „Śmierć
po południu” E. Hemingwaya. Nie byłem nigdy fanem ani autora, ani
powieści, ale przy „Yawar Fiesta” dostrzegłem kunszt Hemingwaya
opisującego śmierć torreadora. I choćby za to należy cenić
Wydawnictwo Literackie: że udostępnili prawdziwe tło. Że dopiero
na tle Cardosso, czy de Assisa widać jak świetne rzeczy pisali
Cortazar i Marquez.
Potrzebujemy
złej literatury jak azotu w powietrzu. Do oddychania korzystamy z
tlenu, ale gdyby jego zawartość w powietrzu wzrosła ponad 22%, nie
pociągnęlibyśmy długo. Azot, który w powietrzu jest nam niemal
obojętny, jest warunkiem życia. Zła literatura jest warunkiem
docenienia dobrej. Bez niej nasze lekcje polskiego wyglądają tak,
jak skecz Latającego Cyrku Monty Pythona o Mechaniku Rowerowym:
Polecony poleconym wysłany w eter: http://monikaszostek.blogspot.co.uk/2016/05/ksiazkowe-artykuy-godne-polecenia.html Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńNigdy tak nie myślałam o literaturze, którą trzeba było czytać w szkole. Czytałam wszystko z przekonaniem, że ktoś mądrzejszy ode mnie uznał takie dzieło za wybitne, a ja najwyżej mogłam zdecydować czy wolę Mickiewicza czy Słowackiego (tak swoją drogą, to Słowackiego :)). Masz całkowitą rację, że bez literatury niższych lotów nie będziemy w stanie docenić dzieł wybitnych. Zasmuca mnie tylko fakt, że teraz w szkołach mało kto w ogóle lektury czyta, a zmiany, które są wprowadzane w listę tych obowiązkowych do omówienia książek są przerażające.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem do końca, co się teraz na liście lektur dzieje. Boję się wiedzieć. Z drugiej strony w sytuacji upadku czytelnictwa (a nie ma co ukrywać, że Mickiewicz ze Słowackim się do tego przyczynili, bo nikt nie pokazał dzieciom, że są inne książki) nie wiem, czy ma to jakiekolwiek znaczenie. Ręce mi opadają. Smutno. "Mnisi drzew nie odpowiadają..." ;-)
UsuńPS.
Też Słowacki :-) Ale ten mniej eksponowany: "Król-Duch", "Lilla Weneda", "Żmija"...