Prawdziwy opis wypadku z czytnikiem e-booków
Naród nasz ma pewną
cechę, która nakazuje mu walczyć o wszystko i ze wszystkimi. Nie
interesuje nas budowanie wielkich katedr, ale szarże na armatnie
baterie. A gdy nie ma się z kim bić, bijemy się między sobą. O
wszystko. O miedzę, o poglądy polityczne i drużyny piłki kopanej.
A nawet o książki, mimo że w czytelniczych rankingach walczymy o
końcowe pozycje za konkurentów mając Rumunię i Albanię.
Ostatnio miałem okazję
„na żywo” uczestniczyć w wymianie poglądów dotyczącejczytników e-booków. I chciałem się w tym miejscu podzielić moimi
spostrzeżeniami, w typowo konfliktowym, bokserskim sztafażu.
W niebieskim narożniku:
półka książek. 65 woluminów formatu A5 o wadze 21 kg. Zasięg
półki: 120 cm. W czerwonym narożniku: czytnik e-booków. 4 GB
pamięci flash, procesor 1 GHz, 256 MB RAM, 6 cali ekranu z
oświetleniem. Załadowany kilkuset dziełami literackimi w
kilkunastu językach przez producenta, a jeszcze moich znalazło się
tam kilkadziesiąt. Waga: 200 g. Bateria, która starczy na
przeczytanie kilkudziesięciu książek, nim trzeba będzie ją
naładować.
Patrząc na przełożenie
parametrów: liczba książek na gram obiektu oraz brak konieczności
zewnętrznego oświetlenia, czytnik miażdży przeciwnika. Ale na tym
polega piękno tego sportu, jakim jest stosowanie urządzeń
technicznych w życiu, że nigdy nie należy skreślać underdoga.
Oto, po dwóch
tygodniach użytkowania i zachwytu, przyszedł dzień, gdy między
dwudziestą a dwudziestą pierwszą stroną „Don Kichtota” na
ekranie pojawiły się jakieś linie. „No nic”, pomyślałem, „co
pięć stron odświeżany jest ekran, może minie”. A musicie
wiedzieć, że ekrany e-ink czytników nie są wyświetlaczami, lecz
ustrojstwem, które korzysta z zasilania jedynie po to, by zmienić
kolor punktu (czarny lub perłowo-biały). Dlatego ich bateria tyle
wytrzymuje: nie emituje światła, lecz przestawia tylko kolor
punktu. W efekcie, po wyłączeniu zasilania, ekran może nadal coś
tam pokazywać. No i rozsypało się ze szczętem. Dziwne,
poszatkowane linie zajęły cały ekran, wyłączanie i resety - nic nie
pomagało. Czytnik reagował na zasilanie zewnętrzne i na
podłączanie komputera zmieniając deseń szumiastych linii. Koniec
czytania. Nokaut.
Zawodnik w niebieskim
narożniku podniósł triumfująco rękawicę. W jednej sekundzie,
przy przewijaniu stron, straciłem możliwość czytania kilkuset
książek. A półka, jak wisiała, tak wisi.
Czy to oznacza, że
stanąłem całkowicie po stronie analogowych książek? Nie. Gdybym
wybierał się na wakacje samolotem, a limit na bagaż wynosiłby 20
kg na osobę, to czytnik byłby zwycięzcą w pierwszej rundzie, gdy
zwrócimy uwagę na jego możliwości i pomijalną wagę. A każdą
książkę musiałbym ważyć i przekładać na niezabrane ubrania.
Co lepiej zatem mieć:
książki papierowe, czy czytnik? Odpowiedź brzmi: jedno i drugie.
Każde z nich ma swoją domenę w której bije drugie na głowę.
Komentarze
Prześlij komentarz