Kapitanów dwóch
Jest zawsze pewnego
rodzaju wyzwaniem dla autora wytworzenie osobowości bohatera, tak,
by posiadała wyraziste cechy, które uczynią z niego istotę choć
podobną do człowieka.
Chodzi o to, by gangster
nie miał jedynie blizny na twarzy i papierosa w ustach, albo by
książę nie był woskową figurą na białym koniu, który walczy
dzielnie, rządzi sprawiedliwie i kocha namiętnie. Oczywiście
postaci wymienione winny mieć te cechy, by danemu celowi fabularnemu
stało się zadość. Ale winny mieć także kilka cech
drugorzędnych, które są niczym rysy twarzy pozwalając odróżnić
jedną osobę od drugiej.
Weźmy przykład, na
którym widać to najdobitniej: Horatio Hornblower kontra Jack
Aubrey.
Trudno wyobrazić sobie
podobną sytuację: dwa cykle powieściowe cieszące się uznaniem i
oba ekranizowane, mówiące właściwie o tym samym. W obu
przypadkach mamy historię kariery dowódcy okrętu Royal Navy
(brytyjskiej marynarki wojennej) w czasie wojen napoleońskich.
Postronnemu czytelnikowi, nie będącemu fanem militarystyki morskiej
tej epoki, te dwie postaci winny zlać się w jedną. A jednak
wyczuwa się zdecydowaną różnicę, między innymi dzięki temu, że obaj autorzy
nadali swoim postaciom cechy drugorzędne, które są bez mała sobie
przeciwstawne. Pomijając temperament – Hornblower jest kalkulujący
niczym Sherlock Holmes, zaś Aubrey to prawdziwy paliwoda
– najbardziej odróżnia ich... umuzykalnienie.
H.
Horblower posiada słuch muzyczny stopnia pierwszego: jest w stanie
określić, czy ktoś w ogóle gra. Oto opis wybierania kotwicy przy
akompaniamencie shantymana:
Połowa ludzi z wachty
naciskała całym swym ciężarem na handszpaki, szukając nagimi
stopami oparcia na gładkim pokładzie. Harrison zagrzewał ich
okrzykami i groźbami, a maruderów popędzał uderzeniami trzciny.
Na dziobie ten zwariowany rzępoła Sullivan, dwaj żołnierze z
piszczałkami i dwaj dobosze wygrywali jakąś ochoczą melodię —
dla Hornblowera wszystkie melodie były podobne do siebie.
C. S. Forester
„Szczęśliwy powrót”
Tymczasem Jacka Aubreya
poznajemy od razu na koncercie, gdzie z właściwym sobie brakiem
umiaru wymachuje ręką jakby dyrygował słuchanym kwartetem
smyczkowym. Z doktorem Maturinem, którego poznał na tym koncercie i
zabrał w rejs jako lekarza okrętowego, muzykować będzie przy
każdej okazji. Na przykład po zakończonych ćwiczeniach
artyleryjskich:
- No cóż, może
pozwolimy sobie na chwilę muzyki? - zwrócił się Jack do doktora
Maturina. Mam nadzieję, że nie dzwoni panu w uszach od huku
wystrzałów? Poruczniku, czy możemy pana zaprosić?
(…)
- Bardzo jestem
zadowolony z dzisiejszego strzelania – przyznał Jack, strojąc
skrzypce. - Teraz z czystym sumieniem mogę skierować okręt blisko
brzegu, nie ryzykując wiele.
- Cieszę się, ze jest
pan usatysfakcjonowany. Załoga rzeczywiście dała z siebie
wszystko. Pozwolę sobie zwrócić uwagę, iż to nie jest dźwięk
A.
P. O'Brian „Dowódca »Sophie«”
Mała rzecz, a różnica
widoczna. To oddanie cech drugorzędnych jest odpowiednikiem
świtłocienia, czy wręcz perspektywy, w malarstwie. Chciałbym, by
wszyscy autorzy pamiętali o tym. Chciałbym sam o tym pamiętać.
Komentarze
Prześlij komentarz