Aleksandryjski „skyfall”
Celtowie to ludek,
który przeszedł przez całą Europę niemal niezauważony. Oni się
osiedlali i nieśli kulturę, a nie podbijali i nie nieśli śmierci,
a to oznacza, że większość podręczników historii dla szkół
pomija tak „nieudolne” poczynania dziejowe. Nauczana historia, to
historia przemocy, o tym mówi się łatwiej. I dlatego lepiej
zapamiętuje się Aleksandra Macedońskiego, niż Celtów.
O zasięgu wędrówek
celtyckich ludów świadczyć mogą świadectwa miejsc, gdzie
zapuścili korzenie: Irlandia (wiemy, wiemy), Galia, czyli spora
część dzisiejszej Francji, Europa Wschodnia, Illiria (okolice
Serbii), hiszpańska Galicja, a nawet część Azji Mniejszej, leżąca
w dzisiejszej środkowej Turcji – zamieszkiwali ją celtyckiego
pochodzenia Galatowie, do których pisywał św. Paweł z Tarsu.
Celtowie nie słynęli
z efekciarskich wojen, jak np. Hunowie, czy Mongołowie. Wędrowali
sobie i osiedlali się, nieśli swoją kulturę i język i żywo
interesowali się otaczającym ich światem.
Pewnego razu Celtowie
illyryjscy usłyszeli, że na południe od nich szarogęsi się
niewysoki blondyn zdradzający symptomy polityczno-wojskowego ADHD:
podbijał wszystko co nie uciekło i bił wszystkich, który mu się
nie poddali. Albo odwrotnie. Celtowie stwierdzili, że dla świętego
spokoju spotkają się z nim, żeby ustalić warunki sąsiedzkiej
egzystencji.
Ze swojej strony
Aleksander Macedoński, który niedawno podbudował swoje ego bijąc
plemię Tryballów (to trochę jak pokonać Kanadę w hokeja –
zdarza się, ale nieczęsto), spodziewał się, że Celtowie przybyli
oddać mu hołd i zobowiązać się do płacenia trybutu. Trzeba
dodać, że Aleksander nie był zainteresowany podbijaniem górzystych
terenów na północy, bo czekała nań do podbicia cała Azja.
Potraktował zatem poselstwo celtyckie jako gratis, który mu się
nawinął psim swędem. Tymczasem Celtowie przyjechali sobie
Aleksandra pooglądać. I wcale nie mieli zamiaru się mu poddawać.
Rozmowa się nie
kleiła. Aleksander myślał sobie, że nie widział w życiu
większych bubków, a oni – gładząc swoje długie wąsy –
myśleli o nim to samo. Wreszcie Macedończyk zagaił:
- Czego boicie się
najbardziej na świecie?
Po chwili namysłu padła
odpowiedź:
- Żeby niebo nie spadło
nam na głowy.
Anegdotkę tę przytaczam
za Peterem Greenem, autorem świetnej biografii Macedończyka. Green
wydał swoje dzieło w roku 1970. Spółka Goscinny & Uderzo
rysowała swój komiks od 1959 roku. Ponieważ nie mam (na razie)
dostępu do tekstów historycznych opisujących przytoczony dialog,
równie atrakcyjne wydają mi się dwie hipotezy: pierwsza, mówiąca
o tym, że mieszkańcy armorykańskiej wioski niemożliwej do
podbicia przez legiony Rzymu, cytują swych pobratymców znad
Adriatyku unieśmiertelniając celtycką niezawisłość w
popkulturze; i druga, która każe mi wyobrażać sobie pana Greena
wpadającego na pomysł ubarwienia popularnonaukowej książki
poprzez cytowanie w niej prześwietnego komiksu.
Nie dotarłem do
tekstów źródłowych i nie wiem, czy takie istnieją. Znajoma
filolog klasyczna wydawała się zaskoczona i ubawiona, gdy przy
piwie/winie opowiedziałem jej powyższą historyjkę. Nie zaprzeczyła jej, ani nie potwierdziła.
Mnie podobają się obie
wersje. Dopóki nie poznam trzeciego źródła, będzie to dla mnie
„Asterix Schroedingera” - ani prawdziwy, ani fikcyjny
jednocześnie. A w całości fajny.
Komentarze
Prześlij komentarz