Magia i miecz, czyli Bolonia za wszelką cenę
Jest tak gałąź magii,
która zasadza się na operacjach na symbolach. Wykreślamy jakiś
symbol i coś z nim robimy w przekonaniu, że z jego desygnatem
(czyli obiektem symbolizowanym) stanie coś po naszej myśli. Proste.
Weźmy teraz na warsztat
zgrabne zestawienie dwóch sytuacji związanej z bitwą o Bolonię w
1945 roku. Zdobycie Bolonii było jednym z ostatnich akordów Drugiej
Wojny Światowej we Włoszech, a w jej lądowej części wyróżnił
się II Korpus Polski pod dowództwem generała Andersa.
Pierwszy z fragmentów
jest fikcją. To wyrywek powieści tragikomicznej pt. „Paragraf
22”:
Nazajutrz po walce na
pięści Joego Głodomora z kotem Huple'a przestało padać w obu
miejscowościach naraz. Pas startowy zaczai podsychać. Należało
odczekać pełne dwadzieścia cztery godziny, zanim stwardnieje, ale
niebo pozostawało bezchmurne. Nagromadzone w ludziach animozje
przerosły w nienawiść. Najpierw nienawidzili piechoty za to, że
nie potrafiła zdobyć Bolonii. Potem zapałali nienawiścią do
samej granicy bombardowania. Godzinami wpatrywali się uporczywie w
szkarłatną wstążkę na mapie i nienawidzili jej, ponieważ nie
chciała przesunąć się wyżej i objąć miasta. Kiedy zapadała
noc, zbierali się w ciemnościach z latarkami, kontynuując swoją
makabryczną straż przy mapie w ponurym błaganiu, jakby w nadziei,
że popchną wstążkę zbiorowym wysiłkiem swoich posępnych
modłów.
– Naprawdę nie mogę
w to uwierzyć – krzyknął Clevinger do Yossariana głosem, w
którym pulsowało oburzenie i zdumienie. – Przecież to nawrót do
prymitywnych przesądów. Plączą skutek i przyczynę. To ma taki
sam sens jak pukanie w nie malowane drzewo albo krzyżowanie palców
od uroku. Oni rzeczywiście wierzą, że nie musieliby jutro lecieć
na tę akcję, gdyby ktoś podkradł się w środku nocy do mapy i
przesunął wstążkę za Bolonię. Wyobrażasz sobie coś podobnego?
Wygląda na to, że już tylko my dwaj zachowaliśmy zdolność
racjonalnego myślenia.
W środku nocy
Yossarian odpukał w nie malowane drzewo, skrzyżował palce i
wykradł się z namiotu, żeby przesunąć linię na mapie za
Bolonię.
Skoro świt kapral
Kolodny wślizgnął się chyłkiem do namiotu kapitana Blacka,
wsunął rękę pod moskitierę i delikatnie potrząsał spoconym
ramieniem, które tam namacał, dopóki kapitan Black nie otworzył
oczu.
– Dlaczego mnie
budzicie? – jęknął kapitan Black.
– Bolonia zdobyta,
panie kapitanie – powiedział kapral Kolodny. – Pomyślałem, że
to pana zainteresuje. Czy akcja będzie odwołana?
Kapitan Black usiadł
i zaczął systematycznie drapać się po długich, chudych udach. Po
chwili ubrał się i wyszedł z namiotu mrużąc oczy, zły i nie
ogolony. Niebo było pogodne i ciepłe. Spokojnie obejrzał mapę.
Rzeczywiście Bolonia została zdobyta. W namiocie wywiadu kapral
Kolodny usuwał już mapy Bolonii z mapników nawigatorów. Kapitan
Black usiadł z głośnym ziewnięciem, założył nogi na biurko i
zatelefonował do pułkownika Korna.
– Dlaczego mnie
budzicie? – jęknął pułkownik Korn.
– Dziś w nocy
zdobyto Bolonię, panie pułkowniku. Czy akcja będzie odwołana?
– O czym pan mówi,
Black? – warknął pułkownik Korn. – Dlaczego akcja miałaby być
odwołana?
– Ponieważ Bolonia
została zdobyta. Więc akcja nie będzie odwołana?
– Ależ oczywiście,
że będzie odwołana. Uważa pan może, że bombardujemy teraz
własne oddziały?
– Dlaczego mnie pan
budzi? – jęknął pułkownik Cathcart do pułkownika Korna.
– Bolonia zdobyta –
powiedział pułkownik Korn. – Sądziłem, że to pana
zainteresuje.
– Kto zdobył
Bolonię?
– My.
Pułkownik Cathcart
nie posiadał się z radości, gdyż został uwolniony od
kłopotliwego obowiązku bombardowania Bolonii, nie tracąc
jednocześnie sławy człowieka odważnego, jaką zyskał zgłaszając
na ochotnika swoich żołnierzy do tego zadania. General Dreedle był
również zadowolony z zajęcia Bolonii, chociaż zły był na
pułkownika Moodusa, że go obudził, żeby mu to powiedzieć.
Dowództwo również było zadowolone i postanowiło odznaczyć
medalem oficera, który zdobył miasto. Ponieważ takiego nie
znaleziono, dano order generałowi Peckemowi, jako że był on
jedynym oficerem, który wykazał inicjatywę i zażądał medalu.
J. Heller „Paragraf 22”
A teraz zobaczmy jak
rzecz wyglądała z poziomu gruntu, we wspomnieniach Bohdana
Tymienieckiego, polskiego oficera 2 Brygady Czołgów, której
przydzielono słynny od Monte Cassino 10 Batalion Commando w
charakterze wsparcia. A w ramach tegoż batalionu działał porucznik
Henryk Jedwab, który odegra tu swoją rolę. Tymczasem cała brygada
czeka w pozycjach bojowych do jutrzejszego szturmu na Bolonię:
Ruch się zrobił koło
czołgu, bo licho znów przyniosło Jedwabia.
- Co jest? - Na dworze
było już zupełnie ciemno. Jak ten czas przeszedł.
- Kolego Tymieniecki,
zapraszam pana na dinner do „Papagallo”.
- Jakie „Papapgallo”?
- To pan nie słyszał?
„Papagallo” w Bolonii, najlepsza restauracja w Europie.
- W Bolonii?
- Ano byłem w
Bolonii. Niemcy wyszli przed wieczorem. (…) No co, jedziemy?
To była propozycja ze
stylem. Bez względu na stan mojego samopoczucia – nie do
odrzucenia. Podszedł Andrzej.
- Andrzej, wiesz?
Porucznik Jedwab wraca z Bolonii. Zaprosił mnie na dinner. Co
myślisz, jechać?
Andrzej chwilę się
namyślał.
- To jest cholernie
tentująca propozycja, ale na to musisz mieć pozwolenie dane tylko
przez Motykę.
- Andrzej, czy mógłbyś
się go spytać?
- Ależ naturalnie,
poczekajcie chwilę, zaraz wrócę.
Skoczył do łazika i
w pięć minut był z powrotem.
- Nic z tego.
Kategorycznie zabronił. Pułk w pełnej gotowości. Rozkaz na dzień
jutrzejszy dla grupy „Rak”: Bolonia za wszelką cenę.
Cała trójka
parsknęła śmiechem.
B. Tymieniecki „Na imię
jej było Lily”
Gdyby pozostawić te dwa
fragmenty bez komentarza, lub ograniczyć się do powtórzenia
pierwszego akapitu tego posta, zrodzi się nam obraz Bolonii
zdobywanej magicznym kunsztem, siłą woli sfrustrowanego pilota.
Gdyby pociągnąć tę – jakże kuszącą – perspektywę, można
ujrzeć oczyma wyobraźni zmagania magów sztabowych, którzy
osobliwymi ceremoniami dokonywanymi na symbolach sztabowych (mapach,
szpilkowych chorągiewkach) powodują, że wojska swoje i
nieprzyjacielskie bez jednego wystrzału, pchane jedynie
nieokiełznaną paniką rodem z Imlad Morgul, przemieszczać się
będą po drogach i miastach, a zatrzymywać się będą na rzekach,
na których mosty uległy zniszczeniu pod przemożnym wpływem
sztabowej magii.
Gdy za dwa-trzy millenia
ktoś z gwiazdozbioru Wega patrząc na ziemską bibliotekę będzie
chciał zgadywać jak padła w 1945 roku Bolonia, to nie znając
rozróżnienia między literaturą faktu i beletrystyką, taki może
ułożyć sobie taki obraz na podstawie tych dwu książek.
Zresztą, odnoszę
wrażenie, że nie potrzeba tu Wężopanien z Wegi, wystarczą
(a)normalni licealiści z serialu „Matura to bzdura”.
Komentarze
Prześlij komentarz