Tempus fugit
Przyczynkiem
do niniejszego wpisu stał się fakt braku czasu na jego napisanie.
Czas
jest najdroższą rzeczą na tym świecie. Tak twierdzą nawet
ekonomiści, którzy uzasadniają to faktem, iż jest to zasób,
którego nie można zakumulować, ani powiększyć. Stoi to w
sprzeczności w praktyką tzw. „banków czasu”, które pozwalają
przez wykonanie jakiejś pracy dla osoby A „zaksięgować” czas,
który z kolei poświęci nam kiedy indziej osoba B.
W
ogóle wobec czasu, który jest tak nietypowym przedmiotem (w sensie
przedmiotu rozważań, omińmy tu Heideggera, Kanta i spółkę,
dobrze?), stosuje się niezwykle dużo określeń łączących go z
ekonomią: można wykonać coś w sposób pozwalający na oszczędność
czasu, ale można czas trwonić
lub marnować.
Można także zyskać czas,
lub – synonimicznie – zyskać na czasie.
Zatem jest już pewne, iż sformułowanie czas to pieniądz
musiało powstać prędzej, czy później.
Warto
poświęcić czas, by
zastanowić się nad jego istotą. Nie chodzi o to, by formułować
tezy ontologiczne, które zakasują niemieckich filozofów, bo to
kiepski pomysł. Kiedy mówię, że warto pobiegać, nie mam na myśli
zamiaru poprawienia rekordu świata w sprincie na sto metrów. Po
prostu dla swojej rozrywki przy kawie lub herbacie zastanówcie się
(i podzielcie ze mną, jeśli możecie i chcecie) nad tym, jak
postrzegamy czas. Czy jest on dla Ciebie wymiarem? Zasobem, jak
gotówka? Czy przeszło Ci przez myśl, że odczuwanie czasu nijak
się ma do jego pomiaru?
Czas
jest przez nas odczuwany. Ale żeby dać sobie radę z organizacją
życia (czyli czasu...) określamy jego upływ przez cykliczne
zdarzenia – zachody słońca, pełnie księżyca, równonoce i
obiegi wskazówek. Ale odczuwamy zupełnie inaczej! Gdy robimy coś,
co sprawia nam przyjemność, czas umyka bardzo szybko, gdy
wykonujemy uciążliwą pracę, cierpimy, męczymy się fizycznie –
czas płynie niesłychanie powoli. Odrębną kwestią są zmienione
stany świadomości – czy przez modlitwę/kontemplację/medytację,
czy przez psychotropy. Wtedy odczuwanie czasu nijak ma się do
zegara. Pisał już o tym ibn Arabi setki lat temu, gdy spostrzegł,
że mistyk w ciągu kilku chwil jest w stanie przeżyć kilka lat
jakby zatopiony w innym świecie. Trochę niczym Rip Van Winkle,
wieśniak z Catskill, który grał całą noc z duchami załogi
Hudsona i gdy wrócił do swej wioski okazało się, że w
międzyczasie jego żona umarła, syn dorósł a Stany Zjednoczone
uzyskały niepodległość. Kilka lat mu zleciało. To prowadzi nas w
dwa kierunki: do wspomnień hucznych imprez „w nocy z piątku na
poniedziałek” i tak zwanego paradoksu bliźniąt: gdy jedno z
bliźniąt wyślemy w podróż z prędkością bliską prędkości
światła, to po jego powrocie okaże się, że ten, który pozostał
na Ziemi zestarzał się o wiele bardziej, niż jego brat-astronauta.
Tu wkraczamy w świat fizyki relatywistycznej i fascynujące
przekształcenia czasu, masy i gabarytów związane z rozpędzaniem
do prędkości przyświetlnych. Ale nie zatrzymam się tu, gdyż brak
mi na to czasu.
Czy
ktoś mógłby wpaść na to, by potraktować czas jako element
boski? By oddawać mu cześć? Nie inaczej. Ba, nawet nie trzeba do
tego jakiejś wyrafinowanej szkoły myśli religijnej. Już pierwsze
aryjskie ludy osiadłe (nie koczownicze!) w środkowej Azji czciły
Zurwana, Czas Nieskończony.
Na
koniec tylko zahaczę o literaturę. Wydaje mi się, że tytuł
Prousta „W poszukiwaniu straconego czasu” jest mocno ironiczny.
Tak naprawdę dotyczy czytelnika, który powieścisko to przebrnął
i zorientował się, że mógł ten czas spożytkować o wiele
lepiej.
Ja
nie przebrnąłem.
Nie
miałem czasu.
Father,
father,
Can
you tell me where the hours go?
Where
time flows?
Is
it written in the stars, upon the Milky Way
That
we must burn bright before we fade away?
Ojcze,
ojcze,
Powiedz
mi, gdzie zmierzają godziny?
Dokąd
płynie czas?
Czy
zapisano w gwiazdach, ponad Mleczną Drogą,
Że
musimy jasno płonąć nim zgaśniemy ostatecznie?
BRENDAN
PERRY „Voyage of Bran”
Komentarze
Prześlij komentarz