Posty

Trzy dni z kotem – wyzwanie dla sztucznej inteligencji

Obraz
  Już trzeci dzień jestem w domu sam z kotem. Wiecie, stworzenie, które tylko je i śpi nie jest najlepszym towarzyszem, więc kotu się nudzi. Czy Cię to choć trochę rozbawiło? A jeśli tak, to dlaczego?    Zastanawianie się, co w dowcipie było śmiesznego, a już na pewno tłumaczenie komuś na czym śmieszność polegała, to zajęcie nieco żenujące, zazwyczaj oznaczające niepowodzenie żartu. Ale zrobię to z pełną premedytacją, żeby pokazać coś ciekawego. Pomijam to, czy dowcip jest śmieszny, bo zdania są zapewne podzielone. Na pewno znam kilka osób, które rozśmieszył.    Co tu się językowo dzieje? Mamy raptem dwa zdania. Pierwsze jest typowym zdaniem orzecznikowym, które rysuje kontekst sytuacji: dramatis personae – narrator, kot, nikt inny, miejsce akcji dom, czas akcji – trzeci dzień tego stanu. W drugim zdaniu pojawia się opis: „stworzenie, które tylko je i śpi”. Jest to stereotyp, którym opisujemy domowe koty. Wprawdzie moje doświadczenia z łaciatą devonką nie potwierdza

Zwierciadła i mapy

Obraz
Był taki okres w dziejach nagrody Nobla, gdy trafiały do autorów piszących utwory przenikające mnie na wskroś: Thomas Mann (1929), Hermann Hesse (1946), André Gide (1947), Thomas Stearns Eliot (1948). Tęsknię za taką literaturą. Czy ktoś teraz pisze w ten sposób?    Co u tych autorów znalazłem? Czego w ogóle szukam u pisarzy, poza rozrywką i nauką? Szukam słów zwierciadlanych, w których mogę obejrzeć siebie i świat wyabstrahowanych z historii. Brzmi co najmniej mętnie. To może dla przykładu pokażę Ci, jak w 1941 T. S. Eliot opisał społeczeństwo, w którym przyszło nam żyć teraz, osiemdziesiąt lat później. Tutaj jest miejsce rozczarowania Czas przed i czas po W bladym świetle: ani światło dnia – Co formie daje jej promienny spokój W piękno ulotne przeistacza cienie Wolnym obrotem sugerując stałość Ni ciemność – aby oczyścić nam duszę Opróżnić zmysły poprzez pozbawienie Obmyć uczucia z doczesnych pragnień. Ani obfitość ani brak. – Tylko drżący błysk Na twarzach napię

„Pierścienie Władzy”, czyli co jeszcze da się zepsuć?

Obraz
E. Delacroix „Mordowanie kanonu tolkienowskiego” ( źródło ), brodaczem w bieli jest księgowy Amazonu  Rok temu na ekrany kin weszła „Diuna” Villeneuvea. Obawiałem się tego filmu i wiązałem z nim wielkie nadzieje. Okazał się świetną ekranizacją. W tym roku do strumienia (czy też kloaki) Amazona wpadł serial „Pierścienie Władzy”, będący luźno oparty na Dodatku B: Kronika Królestw Zachodu do powieści „Władca Pierścieni” J. R. R. Tolkiena. Nie na „Silmarillionie”, nie na „Niedokończonych opowieściach”. Na prostym kalendarium. Pole do popisu wielkie jak stepy akermańskie. Obawiałem się tego serialu i wiązałem z nim wielkie nadzieje. No cóż…     Skupię się tylko na spójności z tekstem, który wskazali sami TFUrcy serialu.     Przyjrzyj się proszę, jak kształtują się podane przez twórcę uniwersum, autora „Władcy Pierścieni”, daty zdarzeń, które zostały włączone do fabuły serialu: Druga Era: ok. 1200     Sauron próbuje zjednać sobie Eldarów. Gil-galad nie chce z ni

Od niego do wieczności

Obraz
  Nick Cave w gliwickiej Arenie ( źródło ) Just breathe! Just breathe, just breathe, just breathe! Po prostu oddychaj!     Nie zliczę ile razy Nick Cave wyszeptał, wypowiedział, wykrzyczał i wydyszał tę mantrę w czasie sierpniowego koncertu w gliwickiej Hali Arena. Ale chyba była taka potrzeba, bo koncert The Bad Seeds był doprawdy zapierający dech w piersiach.     Nie będę udawał, że jestem specjalistą w zakresie twórczości Australijczyka. Podobnie jak większość, kojarzyłem głównie pławienie Kylie Minogue w teledysku do „Where the Wild Roses Grow” i zmysłowy z taniec z PJ Harvey w klipie do „Henry Lee”. Jeśli do tego dorzucić pobieżną znajomość kilku „radiowych” utworów zespołu, z którym Nick Cave gra od 1984 roku, to właściwie nie wiedziałem nic. Oprócz tego, że idę na koncert Legendy.    Zacząłem od sprawdzenia setlisty. Jedną z najważniejszych zdobyczy internetu nie jest Instagram ani YouTube, lecz serwis setlist.fm , w którym uż

Konkluzja wujka Staszka #13: bunt maszyn Gen Z

Obraz
  Rozmawialiśmy ostatnio z wujkiem Staszkiem na temat perspektyw dla rozwoju sztucznej inteligencji, uczenia maszynowego i wnioskowania indukcyjnego, teorii świadomości, samoświadomości, medialnie upośledzonej dyskusji o googlowym systemie LaMDA i moim starym poście o buncie maszyn .    Wujek Staszek zwrócił uwagę, że maszyny się uczą. Nie wiadomo do końca jak i czego. Dopiero gdy dostaniemy wynik ich działania, to się przekonujemy, że zazwyczaj czegoś, czego nie mieliśmy na myśli. Wrócił temat Wittgensteina i zapostulowałem, że w rozmowie do nauczaniu i rozwoju AI należy wrócić do jego „Dociekań filozoficznych”, bo to co się teraz dzieje, on opisywał w uwagach o numerach mniej więcej od 180 do 220. Wujek Staszek powiedział, że idąc tym tropem można określić czego taka AI się nauczy i jakie mogą być objawy jej „buntu”.    Nie będzie Skynetu i jego metodycznej apokalipsy, jak w „Terminatorze”. Sztuczna inteligencja będzie kradła nam dane, włamywała się na konta socmediów, pub

Kolor unicestwienia

Obraz
  Pisząc o ekranizacjach prozy Lovecrafta ma się wrażenie opisywania dziejów jakiejś klątwy lub porywania się rzecz niewłaściwą, jak ekranizacja finału piątej symfonii Beethovena. Krótko mówiąc: wielu by chciało, nikomu się nie udało. Prawie.     Wspominałem o filmach „Coś” J. Carpentera i „Obcy: ósmy pasażer « Nostromo »” R. Scotta jako przykładach bardzo dobrych filmów inspirowanych motywami prozy Lovecrafta. Ale na tym nie koniec. J. Carpenter w 1994 roku ukończył film „W paszczy szaleństwa” („In the Mouth of Madness”) - nawiązanie do powieści, którą wałkowaliśmy ostatnio jest oczywiste. Temat jest niezwykle luźno powiązany z twórczością Lovecrafta, raczej przenosi pewne wrażenia, sugestie. Różnie o tym filmie się mówi. Jest w nim także jakiś zaprzepaszczony potencjał. To trzeba byłoby zobaczyć z jednej strony, a z drugiej strony trudno mi do tego filmu zachęcać z czystym sumieniem. No ale nadal mówimy o filmach dotykających motywów lovcraftowskich, a nie o ekranizacjach.  

W Górach Inspiracji

Obraz
Statek obcych z filmu Ridleya Scotta ( źródło )   Jak już wspomniałem, w 1979 roku na ekrany kin wchodzi film Ridleya Scotta, który na zawsze zmieni oblicze kina rozrywkowo-kosmicznego. „Alien”, z polskim tytułem „ Obcy: ósmy pasażer « Nostromo »”. Film, jeśli by ktoś zapomniał, zaczyna się od tego, że statek towarowy (rzecz jasna – kosmiczny statek) otrzymuje polecenie odwiedzenia pewnego miejsca i zbadania źródła dziwnego sygnału .    Miejsce okazuje się być statkiem kosmicznym obcych istot i to, zdaje się, niewiarygodnie starym. W czasie rekonesansu jeden z bohaterów ulega wypadkowi i trafia na pokład z jakąś obcą istotą przyklejoną do twarzy. Reszta jest zgoła szekspirowska – w sumie przeżywa tylko Ellen Ripley.     W 1982 roku świat może zobaczyć kolejny horror z obcymi w roli głównej - „ Coś” Johna Carpentera . Tym razem mecz odbywa się na naszym, ziemskim boisku, a dokładnie na Antarktydzie. Zaczyna się dość dziwnie: norwescy polarnicy wpadają do bazy swoich amerykański