Spacerując ulicą Krokodyli
„Ulicę Krokodyli”, animację braci Quay z 1986 roku miałem
okazję zobaczyć po raz pierwszy gdzieś w drugiej połowie lat 90.
Nie wiem, czy to w telewizji publicznej, która przeżywała wtedy
stulecie sztuki kinowej, zamiast benefisów gwiazd muzyki
biesiadno-weselnej, czy też na jakiejś zajechanej kasecie VHS,
dwunastej kopii tego, co Gutek Film wypuszczał na rynek
wypożyczalni wbrew kramiarskiej logice, że tylko seks i przemoc
przyniosą zysk.
Kadr z filmu Ulica Krokodyli (1986, reż. T. i S. Quay) |
Film mnie zaintrygował. Coś tam, ktoś tam przebąkiwał, że
Schulz, że „Sklepy cynamonowe”. Ale ja byłem wówczas uczniem
technikum, której to szkoły nie było stać intelektualnie na
przerabianie Schulza. Głównie z uwagi na ubóstwo intelektualne jej
uczniów.
Zupełnie nie znając zatem tekstu ani kontekstu filmu obserwowałem
fantasmagoryczną przygodę lalkowego dżentelmena, który
przemieszcza się w ciemnych, klaustrofobicznych przestrzeniach, by
spotykać inne lalki. Inne także od niego. On jest marionetką z
solidnego tworzywa. One – pustymi w środku wspomnieniami
dziecięcych lalek. Są interakcje, jest muzyka Lecha Jankowskiego,
która jest integralną częścią tego spektaklu. I jestem ja. Nie
znając tekstu ani kontekstu filmu próbowałem odgadnąć przekaz,
który chcieli zawrzeć w nim jego twórcy. Znajomość ich innego
filmu („Instytut Benjamenta”) szczerze mówiąc nie wyjaśniała,
lecz zapraszała, by pogrążyć się w całkowitej, onirycznej
malignie prywatnych skojarzeń.
Obejrzałem sobie znów ten film niedawno. Dzięki uprzejmości
jakiegoś jegomościa z serwisu Youtube (link). I znów zawładnęło
mną to samo wrażenie nierzeczywistości, szczątkowego tylko
zrozumienia sytuacji, na którą patrzę. Czytania zaszyfrowanego
tekstu. No dobrze, ale teraz przecież nie ma problemu z
przeczytaniem oryginalnego opowiadania, n’est ce pas? W
serwisie wolnelektury.pl znajdujemy właściwy tekst i voila!
Kadr z filmu Ulica Krokodyli (1986, reż. T. i S. Quay) |
I znów obejrzałem film. Tym razem znając opowiadanie. Tym razem
widząc, gdzie akcja filmu jest odzwierciedleniem właściwego
tekstu, a gdzie obrazy stanowią jedynie symbol pewnych
niematerialnych treści zawartych przez Schulza. Wyborne. Ten drugi
spacer był zdecydowanie pełniejszy…
I od razu nasunęła mi się myśl. Że Schulz opisując tę
fikcyjną ulicę, zbudowaną z naszych pragnień i lęków, skrytych
żądz i wstydliwych pozorów, antycypował obecny stan internetu.
Proroczo i poetycko opisywał tandetę, blichtr i zepsucie socmediów,
żałosne pozory reklam, nierzetelność informacji i wszechobecne
maski. Spójrz na przykład na temat zmysłowego zepsucia, i powiedz,
czy nie przychodzą na myśl „influencerki” i bohaterki
amatorskich serwisów erotycznych?
Wyzywająco ubrane, w długich koronkowych sukniach przechodzą
prostytutki. Mogą to być zresztą żony fryzjerów lub
kapelmistrzów kawiarnianych. Idą drapieżnym, posuwistym krokiem i
mają w niedobrych, zepsutych twarzach nieznaczną skazę, która je
przekreśla: zezują czarnym, krzywym zezem lub mają usta rozdarte,
lub brak im koniuszka nosa.
Mieszkańcy miasta dumni są z tego odoru zepsucia, którym
tchnie ulica Krokodyli. Nie mamy potrzeby niczego sobie odmawiać —
myślą z dumą — stać nas i na przyzwoitą wielkomiejską
rozpustę. Twierdzą oni, że każda kobieta w tej dzielnicy jest
kokotą. W istocie wystarczy zwrócić uwagę na którąś — a
natychmiast spotyka się to uporczywe, lepkie, łaskoczące
spojrzenie, które nas zmraża rozkoszną pewnością. Nawet
dziewczęta szkolne noszą tu w pewien charakterystyczny sposób
kokardy, stawiają swoistą manierą smukłe nogi i mają tę
nieczystą skazę w spojrzeniu, w której leży preformowane przyszłe
zepsucie.
B. Schulz „Ulica Krokodyli”
Ale to wszak nie wszystko. Czy opis ulicy nie wydaje Ci się kondycją
socmediów? Napuszonych postów Facebooka i zastygłych gestów
Instagrama?
Szary, bezosobisty ten tłum jest nader przejęty swą rolą i
pełen gorliwości w demonstrowaniu wielkomiejskiego pozoru.
Wszelako, mimo zaaferowania i interesowności, ma się wrażenie
błędnej, monotonnej, bezcelowej wędrówki, jakiegoś sennego
korowodu marionetek. Atmosfera dziwnej błahości przenika tę całą
scenerię. Tłum płynie monotonnie i, rzecz dziwna, widzi się go
zawsze jakby niewyraźnie, figury przepływają w splątanym,
łagodnym zgiełku, nie dochodząc do zupełnej wyrazistości. Czasem
tylko wyławiamy z tego gwaru wielu głów jakieś ciemne, żywe
spojrzenie, jakiś czarny melonik nasunięty głęboko na głowę,
jakieś pół twarzy rozdarte uśmiechem, z ustami, które właśnie
coś powiedziały, jakąś nogę wysuniętą w kroku i tak już
zastygają na zawsze.
B. Schulz „Ulica Krokodyli”
No i już schulzowskie podsumowanie internetu jako zjawiska
zawieszonego w nicości:
Język nasz nie posiada określeń, które by dozowały niejako
stopień realności, definiowały jej gęstość. Powiedzmy bez
ogródek: fatalnością tej dzielnicy jest, że nic w niej nie
dochodzi do skutku, nic nie dobiega do swego definitivum,
wszystkie ruchy rozpoczęte zawisają w powietrzu, wszystkie gesty
wyczerpują się przedwcześnie i nie mogą przekroczyć pewnego
martwego punktu. Mogliśmy już zauważyć wielką bujność i
rozrzutność — w intencjach, w projektach i antycypacjach, która
cechuje tę dzielnicę. Cała ona nie jest niczym innym, jak
fermentacją pragnień przedwcześnie wybujałą i dlatego bezsilną
i pustą.
B. Schulz „Ulica Krokodyli”
Czyż nie widzimy tu naszych udawań internetowych? Czymże innym
jest ten blog? Popisem erudycyjnym człowieka, który pokrywa nim
dojmującą samotność wśród ludzi? Chyba skończyć wypada
ostatnim zdaniem Schulza, które wybrzmiewa także w ostatnim ujęciu
filmu:
Widocznie nie stać nas było na nic innego, jak na papierową
imitację, jak na fotomontaż złożony z wycinków zleżałych,
zeszłorocznych gazet.
B. Schulz „Ulica Krokodyli”
Komentarze
Prześlij komentarz